Orban chce szachować UE. Wygrana Babisza to bardzo ważny element jego planu
Nazywają go "czeskim Trumpem", a jego ostatnie rządy upłynęły pod znakiem chaosu i nieprzewidywalności. Teraz Andrej Babisz wraca w glorii chwały, żeby ponownie stanąć na czele czeskiego rządu. U naszych południowych sąsiadów wszyscy zadają sobie pytanie, z kim ten rząd stworzy i w którą stronę poprowadzi kraj. Na razie ze zwycięstwa Babisza najbardziej cieszy się jego węgierski sojusznik Viktor Orban.

Przedwyborcze sondaże dawały populistyczno-konserwatywnej ANO około 30 proc. poparcia i zdecydowane zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Formacja Babisza spisała się jeszcze lepiej, uzyskując wynik 34,51 proc. głosów, który dał jej 80 mandatów w 200-osobowym czeskim parlamencie.
Rządząca koalicja SPOLU premiera Petra Fiali również wypadła lepiej, niż przewidywały sondaże, jednak 23,36 proc. poparcia oznacza zaledwie 52 miejsca w Izbie Poselskiej i niemal zerowe szanse na utrzymanie władzy. Skład nowego czeskiego parlamentu uzupełniają Burmistrzowie i Niezależni (STAN) z 11,23 proc. głosów (22 mandaty), Czeska Partia Piratów (8,87 proc., 18 mandatów), Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD, 7,78 proc. i 15 mandatów) oraz Zmotoryzowani (6,77 proc. i 13 mandatów).
Trudna koalicja z radykałami
Już w wyborczą noc czeskie media informowały o spotkaniu na szczycie w domu Andreja Babisza. Do byłego, a być może również przyszłego premiera Czech przyjechali liderzy skrajnie prawicowej SPD oraz antyekologicznych i antyunijnych Zmotoryzowanych. Ich 28 mandatów mogłoby zapewnić ANO nieznaczny margines nad wymaganą większością 101 głosów w Izbie Poselskiej, tym samym będąc biletem do przejęcia władzy.
Zarówno SPD, jak i Zmotoryzowani wręcz palą się do udziału we władzy. Czescy komentatorzy zwracają uwagę zarówno na ich wysokie oczekiwania co do ministerialnych stanowisk, jak i wyraźnie radykalne poglądy - antyunijne, antynatowskie, antyukraińskie, populistyczne. Zwłaszcza postawa Zmotoryzowanych będzie kluczowa dla przyszłości czeskiej władzy, bowiem ugrupowanie Filipa Turka równie dobrze mogłoby wyciągnąć pomocną dłoń do rządzącej koalicji SPOLU-STAN, dając jej cień nadziei na utrzymanie się przy władzy.
W Czechach panuje zgoda co do tego, że nawet jeśli Babiszowi uda się zawrzeć koalicję z SPD i Zmotoryzowanymi, będzie ona niestabilna i trudna do utrzymania na przestrzeni całej kadencji. Główną kością niezgody byłaby polityka nowego rządu wobec Unii Europejskiej. Babisz chociaż retorycznie wobec UE ostry, nie chce iść z Brukselą na otwartą wojnę.
Wśród powodów być może najważniejszym jest to, że należący do Babisza koncern Agrofert to największy w kraju beneficjent unijnych dopłat. Poprzedni rząd oskarżał też Babisza o nadużycia we wspieraniu Agrofertu i domagał się od koncernu zwrotu około 200 mln euro, z czego aż 173 mln pochodziły z unijnych dopłat bezpośrednich.
Sam Babisz też nie jest modelowym antysystemowcem, marzącym o obaleniu Unii Europejskiej. To syn komunistycznego dyplomaty, który wychowywał się w kręgu kultury frankofońskiej i kończył dobre szwajcarskie szkoły. Ma dobre osobiste relacje z Emmanuelem Macronem - ANO przez lata należało do stworzonej przez francuskiego prezydenta frakcji RENEW - a politycy znający Babisza przekonują, że bardzo ceni sobie brukselski blichtr i poczucie sprawczości na unijnych salonach.

To tylko potwierdza, dlaczego Babisz chciał rządzić samodzielnie, bez radykalnych antyunijnych przystawek. - Z pewnością będziemy koncentrować się na jednopartyjnym rządzie samej ANO - zapewniał jeszcze w wyborczy weekend. Po spotkaniu z liderami SPD i Zmotoryzowanych stwierdził natomiast, że rozmowy przebiegły "w dużej mierze pozytywnie", odmawiając jednak podania szczegółów.
Co zgotuje rodakom "czeski Trump"?
Niezależnie od tego, czy Andrej Babisz zdecyduje się stanąć na czele rządu mniejszościowego czy koalicyjnego, kluczowe pytanie, które zadają sobie nie tylko Czesi, brzmi: czego można spodziewać się po nowym rządzie.
Wszyscy mają bowiem jeszcze w pamięci poprzednią kadencję Babisza na stanowisku premiera. Lata 2017-21, a zwłaszcza okres pandemii koronawirusa, były czasem chaosu i nieprzewidywalności, a szef rządu często był niespójny w tym, co mówił i co potem robił. Czesi pamiętają też stagnację gospodarczą i zablokowane przez UE dopłaty, czego powodem był konflikt interesów samego Babisza jako szefa rządu i właściciela Agrofertu.
Mimo że sam Babisz - ze względu na majątek i populistyczną retorykę - jest nazywany "czeskim Trumpem", to za jego pierwszej kadencji nie doszło do erozji czeskiej demokracji ani niszczenia instytucji państwowych. Czescy komentatorzy dość zgodnie prognozują, że również tym razem, nawet w koalicji z radykalnymi SPD i Zmotoryzowanymi, powinno być podobnie.
Orban chce politycznie handlować z największymi frakcjami i realizować w ten sposób interesy swoje i swojego kraju. A Węgry dramatycznie potrzebują zastrzyku finansowego z UE, odblokowania unijnych funduszy
Samym Czechom miliarder i polityk obiecywał w kampanii wiele rzeczy. Od likwidacji abonamentu RTV oraz mediów publicznych i zablokowania podwyższenia wieku emerytalnego, przez obniżki stawki CIT i części VAT w gastronomii i cofnięcie unijnego systemu opłat za emisję ETS2, po zerwanie kontraktu ze Stanami Zjednoczonymi na zakup myśliwców F-35, ograniczenie wydatków na zbrojenia i zakończenie zainicjowanej przez Czechy inicjatywy amunicyjnej na rzecz Ukrainy. Jednak, jak zawsze w przypadku Babisza, nikt nie wie, ile pozycji z tej listy to twarde zobowiązania, a ile typowa "kiełbasa wyborcza".
Na korzyść Babisza na pewno działa to, że Czesi wcale nie wybrali ANO ze względu na zwalający z nóg program i obietnicę stworzenia kraju mlekiem i miodem płynącego. Zdecydowane zwycięstwo formacji Babisza to efekt głosowania - jak mówi się u naszych południowych sąsiadów - antyFiala.
Lista pretensji do odchodzącego rządu jest długa niczym paragon z dyskontu. Jednak niekwestionowane pierwsze miejsce ma zarzut neoliberalnego dogmatyzmu, który zaowocował wyraźny zubożeniem czeskich gospodarstw domowych po pandemii koronawirusa, a potem dodatkowo po inwazji Rosji na Ukrainę. Stawiając sobie za cel zbicie deficytu finansów publicznych - jak na standardy unijne, w Czechach i tak jest on niski - rząd Fiali odmówił obniżenia stawki VAT na żywność w obliczu szalejącej inflacji, a później bardzo długo odmawiał wprowadzenia dopłat do rachunków za prąd i ogrzewanie.
Dodając do tego brak realizacji ważnych i pilnych reform - m.in. systemu ochrony zdrowia i systemu emerytalnego - mało transparentne podnoszenie podatków (wbrew wcześniejszym obietnicom) i fatalną komunikację rządu z obywatelami, sukces ANO już tak bardzo nie dziwi. Wystarczyło hasło: "ANO (czes. tak - przyp. red.), znów będzie lepiej".
Zwycięstwo Babisza ważnym elementem planu Orbana
Zwycięstwo ANO to również zwiastun sporych przetasowań zarówno w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, jak również w samej Unii Europejskiej. Przetasowań, na które bardzo liczył i nadal liczy węgierski premier Viktor Orban. To on wspólnie z Andrejem Babiszem i przewodniczącym Wolnościowej Partii Austrii (FPO) Herbertem Kicklem założył pod koniec czerwca 2024 roku nową europejską frakcję polityczną - Patriotów dla Europy. - Europejczycy chcą trzech rzeczy: pokoju, porządku i rozwoju. Tymczasem ze strony Brukseli otrzymują dzisiaj wojnę, migrację i stagnację - punktował wówczas UE szef węgierskiego rządu.
Przepytującym jego oraz Babisza i Kickla dziennikarzom powiedział, że Patrioci dla Europy "będą największą prawicową grupą w Europie". Podkreślił, że wierzy w realizację tego celu, a jego nowy projekt powinien osiągnąć go w niedługim czasie. I chociaż Orbanowi nie udało się zrealizować wszystkich planów, to swój główny cel osiągnął. Patrioci mają 84 szable w europarlamencie. Więcej zarówno od marginalizowanej skrajnie prawicowej Europy Suwerennych Narodów (25), jak również od Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (78). Frakcja Orbana jest trzecią największą grupą polityczną w całym europarlamencie.
Swojej wielkiej politycznej gry Orban jeszcze nie skończył. Wygrana ANO i fotel premiera dla Babisza są tu kolejnym krokiem do realizacji celów Patriotów dla Europy, a przede wszystkim samego Orbana. Na co liczy węgierski polityk?

Po pierwsze, wbrew pozorom, dla Orbana wywrócenie do góry nogami europejskiej polityki nie jest celem samym w sobie, a jedynie środkiem do celu. Orban, jak to ma w zwyczaju, po prostu gra na siebie. - Założenie własnej frakcji w PE ma być sposobem na pokonanie totalnej izolacji Węgier w polityce międzynarodowej i wzmocnienie pozycji Fideszu w kraju - wyjaśniał latem ubiegłego roku w rozmowie z Interią dr Dominik Hejj, ekspert od węgierskiej sceny politycznej.
Po drugie, węgierski przywódca liczy, że budując siłę własnej frakcji i uciekając od kordonu sanitarnego wokół radykalnej prawicy, który wciąż obowiązuje w instytucjach unijnych, zyska lepszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z nową Komisją Europejską. - Orban chce politycznie handlować z największymi frakcjami i realizować w ten sposób interesy swoje i swojego kraju. A Węgry dramatycznie potrzebują zastrzyku finansowego z UE, odblokowania unijnych funduszy - oceniał swego czasu na naszych łamach Wojciech Przybylski, redaktor naczelny "Visegrad Insight".
Wreszcie po trzecie, Orban znalazł sposób na skuteczniejszą walkę z Komisją Europejską i unijnym mainstreamem. A przynajmniej tak mu się wydaje. Wie, że w Parlamencie Europejskim, nawet mając trzecią najliczniejszą frakcję, wiele nie wskóra. Dlatego punkt ciężkości zamierza przełożyć na Radę Europejską i unijnych przywódców. To tam chce zgromadzić silną mniejszość blokującą, żeby zyskać kluczowy argument w negocjacjach z KE. - Dlatego zaprosił do swojej inicjatywy przede wszystkim partie, które albo rządzą aktualnie, albo mają bardzo dobre widoki na przejęcie władzy w niedalekiej przyszłości - przewidywał w lipcu 2024 roku dr Hejj.
Sukces Babisza jest więc ważnym punktem na liście Orbana. I trudno znaleźć dzisiaj w Europie polityka, który baczniej od węgierskiego premiera obserwowałby zarówno negocjacje koalicyjnej ANO z SPD i Zmotoryzowanymi, jak i pierwsze ruchy samego Babisza na nowym-starym stanowisku.













