Międzynarodowi inspektorzy chemiczni są w Syrii od soboty. Do Damaszku przylecieli krótko po tym, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja przeprowadziły uderzenie na trzy cele w Syrii, związane z produkcją i składowaniem broni chemicznej. W sobotę spotkali się z syryjskim wiceministrem spraw zagranicznych i mieli jechać do Dumy. Eksperci wciąż są jednak w Damaszku. W niedzielę przez trzy godziny rozmawiali z wiceszefem syryjskiej dyplomacji, a na spotkaniu obecni byli wysocy rangą oficerowie rosyjscy. Syryjskie władze oraz Rosjanie nie wydali pozwolenia ekspertom na wjazd do miejscowości Duma. Tłumaczą to trwającymi walkami. Stany Zjednoczone twierdzą tymczasem, że Rosjanie mogą chcieć zacierać ślady na miejscu ataku chemicznego. Inspektorzy chcą zbadać, za pomocą jakiej dokładnie substancji przed ponad tygodniem zaatakowano szpital w Dumie. Podejrzewa się, że była to mieszanina chloru oraz innych substancji. Mają tam pobrać próbki, przesłuchać świadków i zebrać inne materiały dowodowe. Eksperci prawdopodobnie nie będą w stanie określić, kto użył broni chemicznej. Zachód twierdzi, że był to rząd prezydenta Asada, ale władze Syrii i Rosja twierdzą, że była to prowokacja opozycji. Światowa Organizacja Zdrowia twierdzi, że w ataku chemicznym sprzed tygodnia zginęło co najmniej 70 osób, a pięćset zostało rannych. To właśnie ten atak stał się powodem sobotniego uderzenia zachodniej koalicji pod wodzą Stanów Zjednoczonych. Dwa dni temu wystrzelono ponad 100 pocisków na trzy instalacje wojskowe w Syrii, gdzie miała być produkowana i przechowywana broń chemiczna. Specjalna komisja ONZ, która zajmuje się sytuacją w Syrii twierdzi, że ataki bronią chemiczną nie należą tam do rzadkości. Specjaliści mówią o co najmniej 34 udokumentowanych atakach w ostatnich pięciu latach. Większość z nich przypisuje się armii prezydenta Asada.