Tysiące biletów z puli przyznanej krajowym komitetom olimpijskim - w tym na ceremonię otwarcia Igrzysk i najbardziej pożądane konkurencje, jak finał biegu na 100 metrów - trafiło do nielegalniej sprzedaży poza granice tych państw. Reporterzy "Sunday Telegrapha" z ukrytą kamerą podeszli 27 osobistości ruchu olimpijskiego i oficjalnych agentow kontrolujących dystrybucję biletów w 54 krajach. "Czy wystarczy podwójna cena oficjalna?" pytała reporterka, udając wysłanniczkę bliskowschodniego klienta - "O nie, sami sprawdźcie rynek..." - zareagowała zdziwiona litewska dystrybutorka. Gazeta ujawniła, że oficjalna chińska agencja użyła podstawionej brytyjskiej firmy do zakupu dziesiątków najlepszych miejsc, które powinny były trafić do rąk brytyjskich kibiców, a potem była gotówa odsprzedać je po 8 tysięcy funtów za sztukę. Tysiące miejsc oferowali agenci z Izraela i Serbii. Greg Harney, były koordynator starań Nowego Jorku o przyznanie organizacji tegorocznej Olimpiady, sugerował reporterom "Sunday Telegrapha", aby założyli fikcyjną firmę w którymś z 40 państw, gdzie kontroluje dystrybucję biletów i tą droga eksportowali je nielegalnie za granicę. Ukryta kamera zarejestrowała też wypowiedź prezesa greckiego Komitetu Olimpijskiego, Spyrosa Capralosa: "My po prostu przymkniemy oczy i jeśli tylko to do nas nie dojdzie - możecie robić co chcecie... Nie mówcie tylko, że sprzedajecie poza terytorium Grecji. Powiemy - sprzedaliśmy temu, a temu w Grecji, a on przekazał je znajomym za granicą - i nikt się nie przyczepi." G. Drymer, Londyn/to/