- Mój Boże, jestem wstrząśnięty - powiedział reporterowi ITV News Hakim Rezgui zaraz po opuszczeniu komisariatu policji. Ojciec zamachowca przyznał, że ostatnio nieczęsto widywał się z synem, który "spędzał dużo czasu w kawiarniach i na uniwersytecie" (23-latek studiował na Uniwersytecie Kairouan). Winni przyjaciele? - Mój syn nie miał z nikim problemów (...).Nie wiem, kto miał na niego taki wpływ, kto włożył mu do głowy te pomysły. Miał nowych przyjaciół, którzy mogli go w to wciągnąć - powiedział Rezgui i dodał, że nie może pogodzić się z tym, co się stało. - Nie wiedziałem (co planuje syn - przyp. red.) i jest mi naprawdę przykro. Chciałabym, żeby nie było ofiar, żeby nikt nie ucierpiał. Chciałbym, żeby to się nigdy nie stało. Bo kiedy widzę ofiary, myślę, że to mogli być członkowie mojej własnej rodziny (...).Czuję, jakbym sam umarł. To wstyd dla mnie, dla jego matki i dla całej naszej rodziny. - Mój syn stracił życie, edukację, przyszłość. Życie naszej rodziny także się skończyło - dodał. Lubił samotność Zara Rezgui, ciotka zamachowca, potwierdziła, że Seifeddine był "dobrym, spokojnym i normalnym chłopcem", który lubił bawić się w samotności. Dodała, że również nie widziała nic o jego planach - On był jak biała karta, nie mówił o tym, co zamierza zrobić. Dowiedzieliśmy się z telewizji. Byliśmy wstrząśnięci. Niech Bóg będzie z nim. Niech Bóg go ukarze. Rodzice wychowywali go na dobrego człowieka. Chcieli, żeby ciężko pracował i żeby udało mu się zdobyć dobrą pracę. "Wyprali mu mózg" Reporteży Guardiana dotarli w sobotę do sąsiadów rodziny, która mieszka w miasteczku Gaafur na północy Tunezji. Monia Riahi, przyjaciółka rodziny Rezgui, również zapamiętała Seifeddine jako miłego chłopca. - Znałam go od małego. Nigdy nie sprawiał nikomu problemów. Może wyprano mu mózg - dodała sąsiadka.