- Jestem przekonany, że była to zaplanowana wcześniej operacja, starannie przygotowana, prawdopodobnie nie tylko przez służby specjalne Białorusi - zaznaczył. - Wiele mediów nazywa to aktem terroru. Całkowicie się z tym zgadzam - dodał. Ojciec dziennikarza powiedział Radiu Swoboda, że chociaż był w kontakcie z synem i wiedział, że ten udał się na wakacje, nie znał dokładnej daty jego powrotu, a o zatrzymaniu dowiedział się z mediów. - Bardzo martwimy się o naszego syna. Niestety nie wiemy, gdzie jest i co się z nim dzieje. Mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze - dodał Dzmitry Pratasiewicz. Ojciec blogera, który sam od ośmiu miesięcy przebywa na emigracji poza Białorusią, podkreślił, że zakrojona na szeroką skalę operacja zatrzymania jego syna złamała wszelkie zasady współpracy międzynarodowej. Wyraził też nadzieję, że presja międzynarodowa, w tym zakaz lotów nad Europą dla białoruskich przewoźników, wpłynie na sytuację jego syna i zmiany na Białorusi. Ramana Pratasiewicza zatrzymano w niedzielę w Mińsku po tym, gdy samolot relacji Ateny-Wilno został zmuszony do lądowania w stolicy Białorusi z powodu rzekomego ładunku wybuchowego na pokładzie. Po sprawdzeniu samolotu informacja o bombie nie potwierdziła się. Na Białorusi dziennikarz jest oskarżany przez władze o "ekstremizm". Wraz z Pratasiewiczem zatrzymano towarzyszącą mu 23-letnią Rosjankę Sofiję Sapiegę, studentkę Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego, białoruskiej uczelni działającej na emigracji w Wilnie. Działania Białorusi potępiło w niedzielę wiele państw, w tym Polska, zarzucając jej władzom złamanie prawa międzynarodowego, piractwo, "terroryzm państwowy" i "porwanie samolotu". Zobacz także: Kuriozalny wpis komisarz UE o Mińsku. Politycy oburzeni