W kwietniu 2006 roku Clayton zabrał dzieci na małą wycieczkę. Mieli popływać kajakami po rzece Wye (Wielka Brytania). Wypożyczyli sprzęt, ubrali kamizelki ratunkowe i popłynęli. Spokojny na początku nurt szybko zniósł ich jednak na bardziej niebezpieczne wody i kajak wywrócił się do góry dnem. Edwardowi udało się wydostać i uchwycić zwisających gałęzi. Billie nie miała tyle szczęścia. Clayton widząc jedno dziecko instynktownie popłynął w jego kierunku i zaczął holować je do brzegu. Ian opowiadał później, że syn błagał go: "Ratuj najpierw moją siostrę". Kiedy Claytonowi udało się wyciągnąć z wody syna, odwrócił się, by ruszyć po córkę. Jednak kajak dawno już zatonął i nie wiedział, gdzie jej szukać. Ciało Billie wyłowili później strażacy. - Zobaczyłem ją dopiero w kostnicy. Do dziś zadaję sobie pytanie, czy zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, czy podjąłem słuszną decyzję, czy może powinienem był poszukać najpierw jej - mówił wczoraj Clayton. Temu wydarzeniu w 2006 roku prasa brytyjska poświęciła zaledwie kilka linijek. Wróciła do niego teraz podsumowując dochodzenie mające ustalić, czy firma, od której Clayton wypożyczył kajak jest odpowiedzialna za śmierć dziewczynki. W toku sprawy stwierdzono, że firma wypożyczająca sprzęt nie miała licencji. Jednak według prawa o pozwolenie muszą się ubiegać jedynie firmy, które oferują klientom wycieczki z przewodnikiem. Dlatego też sędzia śledczy Peter Maddox uznał całe wydarzenie za "nieszczęśliwy wypadek". Zapowiedział jednak, że zwróci się do odpowiednich władz, by przepisy regulujące działalność takich firm zostały zaostrzone. A.W.