Sprawę do Trybunału skierowała kobieta, która w lutym 2002 r., będąc w ciąży, usłyszała od swojego lekarza przy badaniu ultrasonograficznym, że dziecko może mieć wady genetyczne. Powiedziała wówczas, że w takim przypadku podjęłaby decyzję o usunięciu ciąży. Kobieta zwróciła się do lekarza o skierowanie na amniopunkcję, by dokładniej ustalić, czy płód rzeczywiście ma wady genetyczne, ale spotkała się z odmową. W marcu kobieta i jej mąż zwrócili się do lekarza o usunięcie ciąży. Lekarz odmówił. 11 marca kobieta została przyjęta do szpitala w T., jednak powiedziano jej, że decyzja o usunięciu ciąży nie może zostać podjęta, gdyż mogłoby to stanowić zagrożenie dla jej życia. Kilka dni później kobietę przewieziono do szpitala w Krakowie, gdzie - jak podaje Trybunał - badający ją lekarz skrytykował fakt, że rozważa usunięcie ciąży i odmówił przeprowadzenia testów genetycznych. Kobietę poinformowano także, że szpital odmawia wykonania aborcji i że nie wykonywano jej w szpitalu od 150 lat. Przy wypisie ze szpitala zaznaczono, że płód ma pewne cechy nieprawidłowe, co potwierdziło badanie ultrasonograficzne. W dwa dni później przeprowadzono amniopunkcję. Kobieta była wówczas w 23. tygodniu ciąży; na wyniki miała poczekać dwa tygodnie. 29 marca zwróciła się do szpitala w T. o usunięcie ciąży na podstawie ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 1993 roku w przypadku trwałego uszkodzenia płodu. Ustawa dopuszcza aborcję, ale do czasu, nim płód jest zdolny do samodzielnego życia - czyli do 24. tygodnia ciąży. W kwietniu kobieta otrzymała potwierdzenie, że dziecko cierpi na syndrom Turnera. Ponowiła wówczas prośbę o dokonanie aborcji. Lekarz szpitala w T. stwierdził jednak, że czas, w którym kobieta mogła usunąć ciążę, minął. 11 lipca urodziła dziewczynkę z syndromem Turnera (zespół wad wrodzonych spowodowany całkowitym lub częściowym brakiem jednego z chromosomów X, występuje u 1 na 2000-2500 urodzonych dziewczynek). Mąż kobiety opuścił ją zaraz po urodzeniu dziecka. Kobieta skierowała sprawę do sądu. Pozwała też lekarza, który ujawnił w prasie dane, dotyczące jej stanu zdrowia. W październiku 2005 roku Sąd Okręgowy w Krakowie przyznał jej odszkodowanie od lekarza w wysokości 10 tys. zł, ale nie uwzględnił roszczenia o odszkodowanie ws. badań prenatalnych. Kobieta wniosła apelację, ale została ona odrzucona w lipcu 2006 roku. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego; ten skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. W październiku 2008 roku Sąd Apelacyjny w Krakowie przyznał kobiecie 20 tys. odszkodowania ze względu na fakt, że lekarz badający ja na początku ciąży nie zlecił na czas testów genetycznych i 30 tys. od lekarza. Jednocześnie przyznał jej 5 tys. zł odszkodowania od szpitala w T. i 10 tys. od szpitala w Krakowie. Równocześnie ze skierowaniem sprawy do polskich sądów, kobieta wniosła sprawę do Trybunału w Strasburgu w 2004 roku. Podkreślała, że została pozbawiona prawa do badań genetycznych, a kiedy zostały one wykonane, minął czas, gdy mogła dokonać aborcji. Podkreślała, że naruszone zostały wobec niej: art. 3 Konwencji zakazujący nieludzkiego lub poniżającego traktowania, art. 8, gwarantujący prawo do życia prywatnego i rodzinnego oraz art. 13 (prawo do skutecznego środka odwoławczego). Trybunał uznał, że doszło do naruszenia art. 3 i 8 Konwencji. Wyrok Trybunału z "wielką satysfakcją" przyjęła Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która pomagała kobiecie (jej inicjały to R.R. - red.) w przeprowadzaniu sprawy w Strasburgu. Federacja ocenia czwartkowe orzeczenie jako przełom w walce o prawa reprodukcyjne w Polsce. Podkreśla bowiem, że Trybunał uznał, iż w tej sprawie naruszono artykuł zakazujący nieludzkiego lub poniżającego traktowania. "Po raz pierwszy w historii Trybunał wydał taką decyzję w sprawie dotyczącej praw reprodukcyjnych" - napisała Wanda Nowicka, przewodnicząca Federacji. Jak relacjonowała Irmina Kotiuk, jedna z prawniczek, które reprezentowały R.R. w Strasburgu, Trybunał uznał, że kobieta była lekceważona przez lekarzy, odsyłana od jednego do drugiego, kilka razy poddawana niepotrzebnym zabiegom takim jak pobieranie krwi i USG oraz dwa razy hospitalizowana na kilka dni. - To były działania, które miały na celu odwrócić jej uwagę i pozorować, że jakakolwiek pomoc medyczna jest jej udzielana. Trybunał to rozpoznał - powiedziała Kotiuk. Federacja podkreśla, że kwota odszkodowania przyznanego kobiecie była wyższa niż w przypadku Alicji Tysiąc. Trybunał w Strasburgu nakazał Polsce zapłacenie R.R. 60 tys. euro - 45 tys. euro tytułem zadośćuczynienia, reszta to zwrot kosztów i wydatków. Federacja zwraca też uwagę, że do naruszenia praw R.R. doszło "krok wcześniej" niż w wypadku Alicji Tysiąc. Tej ostatniej odmówiono prawa do przerwania ciąży, a kobiecie, której dotyczy czwartkowy wyrok - informacji o stanie zdrowia płodu.