W obserwowanych z największą uwagą przez media wyborach na burmistrza Londynu zwyciężył faworyt sondaży i kandydat Partii Pracy, prawnik i poseł do Izby Gmin Sadiq Khan. Lewicowy polityk pokonał Zaca Goldsmitha z Partii Konserwatywnej w obu turach głosowania, zdobywając w decydującej rundzie 56,8 proc. głosów wobec 43,2 proc. poparcia dla rywala. Khan dostał łącznie 1,31 mln głosów, uzyskując najwyższy mandat dla pojedynczego brytyjskiego polityka w historii. Dotychczasowy rekord należał do odchodzącego mera Londynu, Borisa Johnsona, który w wyborach lokalnych w 2008 roku otrzymał 1,17 mln głosów. 45-letni Sadiq Khan jest od 2005 roku posłem Partii Pracy z południowolondyńskiej imigranckiej dzielnicy Tooting, w której Polacy stanowią trzecią pod względem wielkości grupę narodową. Urodzony w rodzinie pakistańskich imigrantów - ojciec był kierowcą autobusu, a matka krawcową - Khan podkreślał w kampanii, że wychował się na lokalnych osiedlach Londynu. W latach 1996 - 2005 był lokalnym radnym. Proeuropejski Khan będzie pierwszym w historii burmistrzem europejskiej stolicy, który jest muzułmaninem. W toku kampanii polityk dostał szerokie poparcie wszystkich społeczności mieszkających w jednym z najbardziej różnorodnych etnicznie i religijnie miast Europy. Na stanowisku zastąpi eurosceptycznego konserwatystę, Borisa Johnsona. Poza Londynem, Partia Pracy uzyskała największy udział głosów w wyborach lokalnych w radach lokalnych na terenie Anglii, notując 31 proc. poparcia i punkt przewagi nad rządzącą w Wielkiej Brytanii Partią Konserwatywną. Wbrew oczekiwaniom ekspertów, ugrupowanie zdołało obronić większość ze stanowisk objętych w poprzednich wyborach lokalnych cztery lata temu, unikając znacznych strat po skandalu związanego z serią antysemickich wypowiedzi członków partii, które wpłynęły na sondaże w ostatnich dniach przed wyborami. Brytyjskie media zwróciły jednak uwagę, że to pierwszy przypadek od 1985 roku, kiedy opozycja nie zdołała zwiększyć liczby posiadanych mandatów w wyborach lokalnych, w których wyborcy tradycyjnie tracą cierpliwość do partii rządzących. Brytyjski premier David Cameron, lider Partii Konserwatywnej, ocenił, że słaby wynik politycznych rywali potwierdza, że "mają słaby kontakt z problemami zwykłych wyborców, obsesyjnie zajmując się swoimi lewicowymi sprawami i niedziałającymi pomysłami gospodarczymi". W wyborach do parlamentu narodowego w Szkocji, Szkocka Partia Narodowa (SNP) straciła samodzielną większość, uzyskując 63 ze 129 mandatów w Holyrood. Liderka partii Nicola Sturgeon wykluczyła jednak wchodzenie w koalicję i zapowiedziała próbę stworzenia mniejszościowego rządu wspieranego przez polityków innych partii przy poszczególnych głosowaniach. Szeroko komentowana jest jednak zmiana na drugim miejscu - formalną opozycję po tych wyborach stworzy bowiem Szkocka Partia Konserwatywna, spychając - po raz pierwszy od 1910 roku - niegdyś rządzącą Partię Pracy na trzecie miejsce. Taki wynik jest uznawany za duże zaskoczenie i sukces liderki konserwatystów, Ruth Davidson, która zdobyła mandat w Edynburgu. W poprzednich wyborach Davidson była w swoim okręgu dopiero czwarta. W wyborach regionalnych w Walii rządząca Partia Pracy straciła jeden mandat i zabrakło jej dwóch do uzyskania większości w narodowym parlamencie. Partyjny lider Carwyn Jones zapowiedział próbę stworzenia koalicji z Liberalnymi Demokratami lub zielonymi. Na miejscu drugiego największego ugrupowania Partia Walii Plaid Cymru zastąpiła lokalnych konserwatystów. Zaskoczeniem jest dobry wynik eurosceptycznej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która zdobyła siedem mandatów. W Irlandii Północnej komisja wyborcza wciąż liczy głosy; oficjalne wyniki będą podane w sobotę. Z Londynu Jakub Krupa