Choć oczekujący na organy uczestnicy są rzeczywiście chorzy, od początku wiedzieli, że dawczyni jest aktorką a całość jest spreparowana - poinformował prezenter programu pod koniec jego emisji w piątkowy wieczór. Cierpiąca rzekomo na raka mózgu 37-letnia Liza miała w trakcie programu podjąć decyzję, której z trzech ciężko chorych osób uratować życie. Przy wyborze kierować się miała życiorysami kandydatów, rozmowami z nimi oraz ich bliskimi, a także nadsyłanymi w SMS-ach poradami telewidzów. W pierwszej części 80-minutowego programu pokazano, jak Liza dokonuje selekcji trzech uczestników spośród 25 kandydatów. Większość z nich została odrzucona z powodu wieku, nałogów, lub bezrobocia. Rzekoma dawczyni oznajmiła wówczas, że czuje się, jakby bawiła się w Boga. Pod koniec programu, tuż przed ostateczną decyzją Lizy, prezenter Patrick Lodiers ujawnił, że była to jedynie wyreżyserowana mistyfikacja. Dawczyni w rzeczywistości jest aktorką, natomiast pozostali uczestnicy faktycznie są chorzy, jednak świadomie zgodzili się na udział w show. - Oglądanie tego było naprawdę bolesne - powiedział Tim Duyst, którego żona czeka na przeszczep nerki. - Zostajesz odrzucony za jednym machnięciem ręki - dodał. Dlatego z ulgą dowiedział się, że selekcja ta była fikcyjna. Uczestnicy programu mieli od 19 do 36 lat. Na antenie przedstawiono ich prawdziwe życiorysy oraz historie ich chorób. Wszyscy mieli już za sobą nieudane przeszczepy. - Ich życie jest gorzką rzeczywistością - powiedział Lodiers. Według publicznej telewizji BNN, w której zrodziła się koncepcja tego programu, miał on zwrócić uwagę na narastający niedobór organów do przeszczepów i wydłużającą się w związku z tym listę oczekujących na operacje. Po programie Lodiers zauważył, że cel został osiągnięty. Autorzy programu zapewnili bowiem możliwość telefonicznego zamawiania w trakcie emisji wniosków o kartę dawcy organów. Z opcji tej skorzystało podobno 12 tys. telewidzów. Jeszcze przed emisją audycja wzbudziła wiele emocji zarówno w Holandii jak i poza jej granicami. Holenderski rząd oraz jego szef Jan Peter Balkenende uznali, że przedsięwzięcie jest nieetyczne i zaszkodzi zarówno transplantologii jak i wizerunkowi kraju za granicą.