Grzech być w Niemczech przed Bożym Narodzeniem i nie odwiedzić świątecznego jarmarku. Skoro więc koleją przyjechałem do Monachium (jadąc PKP w luksusowej kabinie), swoje kroki musiałem skierować między kramy. Stoiska rozłożono przede wszystkim na Marienplatz (placu Mariackim), ale znajdowały się też przy rozchodzących się stamtąd uliczkach i na innych placach. Na jarmark zawitałem dwa razy, jednak za pierwszym miałem pecha. Po śnieżycach, które przetoczyły się nad Bawarią na początku grudnia, nastała pora ulew. Wieczorem 11 grudnia nie było chwili, by na Monachium nie spadały strugi deszczu. Monachium. Deszcz wypłoszył klientów jarmarku Niekorzystna pogoda skutecznie spłoszyła potencjalnych klientów. Ci "odważniejsi" błądzili po nieco opustoszałym centrum miasta, szukając schronienia przed deszczem. Nie było to łatwe, gdyż przy większości stoisk z gastronomią nie zadbano o zadaszenie, a także o wystarczającą liczbę stolików - mimo że wszystko znajdowało się na zewnątrz. Nawet gdy znalazłem wolne miejsce, aby spróbować wursta z chlebem, na blacie było pełno wody. Spoglądałem stamtąd na szczęśliwców, którzy zdołali zmieścić się pod małym daszkiem przy innym kramie. Bez przerwy "okupowali" miejsca, wiedząc, że nawet kilkadziesiąt sekund ich nieobecności sprawi, iż wylądują w ulewie. Tłum gromadził się jedynie w przejściu zabytkowej bramy, gdzie w otoczeniu cegieł, niekoniecznie legalnego graffiti i poprowadzonych dokądś kabli można było spokojnie napić się grzanego wina bez obaw, że spadająca z chmur woda go ochłodzi. Niektórzy współczuli stojącym obok policjantom, próbującym skryć się w niewielkiej wnęce z wejściem do lodziarni. Raz, że mokli, dwa - wyraźnie się nudzili. Święta 2023. Polska kiełbasa na jarmarku w Monachium Dużo do roboty nie mieli też sprzedawcy bożonarodzeniowych ozdób. Nie znalazło się wielu chętnych, by podczas takiej aury szukać aniołków, zawieszanych koników, choinek i dziadków do orzechów, więc zwijali interes nawet półtorej godziny przed zamknięciem jarmarku. Niewiele lepszą sytuację mieli sprzedawcy świecidełek, obrazów, a także roznosiciele komercji wystawiający kubki z memami czy brzęczące zabawki. Tego wieczoru na Marienplatz - będąc ciekawym, jak Niemcy interpretują nasz rodzimy specjał - spróbowałem "polnische Bratwurst", czyli pieczonej polskiej kiełbasy. Okazało się, że jest ona dość pękata, podawana na ciepło w rozciętej bułce z sosem do wyboru: musztardą albo ketchupem. Była dobra, ale mistrz grilla znad Wisły pokręciłby nosem, bo w środku nie wypieczono jej dostatecznie. Nawet podczas ulewy uroku jarmarkowi dodawało jego majestatyczne otoczenie. Nad wszystkim góruje bowiem monumentalny, XIX-wieczny ratusz z wieżą zegarową oraz ustawiona przy jego froncie dość pokaźna choinka, przy której selfie robili zwłaszcza przyjezdni z Azji. Na budynku wisiały flagi Unii Europejskiej, Ukrainy oraz Izraela. Zaletą tej lokalizacji jest również znajdująca się tam stacja metra. Co zjeść na bożonarodzeniowym jarmarku? Są nie tylko kiełbasy Następnego dnia, przy lepszej pogodzie, przyjechałem na Marienplatz ponownie. Wtedy, chociaż było dopiero popołudnie, ludzi nie brakowało. Poza zapachami wurstów, nęciły też aromaty napływające ze stoisk z innymi mięsnymi specjałami, naleśnikami, jak również plackami podobnymi do węgierskich langoszy, podawanymi na słodko lub słono, z różnymi dodatkami. Gdy porównywałem monachijski jarmark z berlińskim, na którym byłem rok wcześniej, to w Bawarii bardziej czuć przedświąteczny klimat. To nie tylko kwestia tego, że rozłożono tam więcej igielnych gałązek, jemioły, albo że pośrodku placu stoi pomnik z imionami Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wpływa na to cała, bardziej konserwatywna atmosfera pierwszego z miast. Częściej napotykałem na kościół i słyszałem dzwony. Monumentalna była zwłaszcza nieodległa od jarmarku świątynia Najświętszej Marii Panny o wieżach tak wysokich, że aby dostrzec ich kopuły, musiałem mocno zadzierać głowę do góry. Również widok nawy, utrzymywanej w delikatnym przyciemnieniu, przy dźwięku organów pozwalał wpaść w zadumę - tę duchową, jak i nad kunsztem dawnych architektów. Owoce w czekoladzie, placki z papryką. Daniom trudno się oprzeć Co było do przewidzenia, nie byłem jedynym Polakiem na jarmarku w Monachium, ale znajomo brzmiące słowa dobiegały moich uszu rzadziej niż w Berlinie. Było też mniej stoisk niż w stolicy RFN, lecz to akurat nie przeszkoda - asortyment nie powtarzał się tak często, jak w największym niemieckim mieście. Pamiętano też o atrakcji dla dzieci w postaci wesołego miasteczka. Jak z cenami smakołyków? Mimo walutowej różnicy można nie zbankrutować, a jednocześnie poużywać. Na wursta trzeba wydać 4-6 euro, w zależności od wersji. Grzane wino kosztowało najczęściej 5 euro, a z dodatkiem np. amaretto czy wódki wiśniowej 6-7 euro, ponadto sprzedawcy pobierali 3-5 euro zwrotnej kaucji za kubek. Jeśli naczynko spodobało nam się, mogliśmy je zabrać ze sobą, tracąc jednak depozyt. Były też klasyczne owoce na patyku pokryte czekoladą. Banany to wydatek 4,50 euro, a truskawki, ananasy i poziomki - po 6 euro. Placuszki, o których wcześniej wspomniałem, kosztowały: z musem jabłkowym 7,50 euro, z cukrem pudrem 6,50 euro, z kremem czekoladowo-orzechowym 8 euro, z sosem paprykowym 7,50 euro, z czosnkiem i serem 8 euro, a ze śmietaną 8,50 euro. Płacić mogłem tylko gotówką. Z Monachium dla Interii Wiktor Kazanecki Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!