Kisimaju, kilkaset kilometrów na południe od Mogadiszu jest ważnym portem regionu Dolnej Dżuby w Somalii. Schronili się w nim bojownicy islamscy, po wycofaniu z Mogadiszu. W Kisimaju szejk Szarif Ahmed, którego bojownicy opuścili w czwartek Mogadiszu, wezwał ludzi zgromadzonych na stadionie z okazji święta Id al-Adha do obrony wiary i kraju przed rządowymi oddziałami, wspieranymi przez żołnierzy i samoloty - głównie chrześcijańskiej Etiopii. Ahmed powiedział, że jego Somalijska Rada Trybunałów Islamskich (SICC) gotowa jest negocjować z rządem, ale wspierający go etiopscy żołnierze muszą opuścić Somalię. Według niego trybunały islamskie powstały, by przywrócić stabilizację w kraju pogrążonym w anarchii po obaleniu w 1991 roku dyktatury Mahameda Siada Barre. W Mogadiszu premier Gedi poinformował, że późnym wieczorem w sobotę ma spotkać się z dowódcami wojska, by przedyskutować plany 48-godzinnego terminu, w jakim milicje i cywile mieliby zdać broń. Nie jest jasne, kiedy taki rozkaz zostanie ogłoszony; w sobotę w Mogadiszu rozlegały się sporadyczne strzały. Od czerwca stolica Somalii była w rękach walczących z rządem islamistów z Unii Trybunałów Islamskich (UIC); wojska rządu tymczasowego wspierane przez oddziały etiopskie wkroczyły do Mogadiszu w czwartek. Wcześniej prezydent Abdullahi Jusuf Ahmed wylądował etiopskim śmigłowcem ok. 20 km pod Mogadiszu i odbył rozmowy z przywódcami frakcji i starszyzną plemienną. Dziennikarzom powiedział, że rząd ma obowiązek przywrócić pokój. - Mamy za sobą 15 lat wojny domowej. Teraz musimy przebaczyć sobie nawzajem i podać ręce - dodał. Prezydent, siedząc na plastikowym krześle pod krzakiem cierni, powiedział, że nie wkroczy teraz do stolicy i że bazą rządową nadal będzie Baidoa. - Do Mogadiszu wrócę, kiedy wszystko będzie na swoim miejscu - powiedział.