Anderson w poniedziałek wieczorem karmił konie w swojej stajni w okolicach Waszyngtonu, kiedy wślizgnął się do niej półtorametrowy wąż. 53-letni mężczyzna wraz ze swoim synem uderzyli gada szlauchem i odcięli mu głowę, po czym "dla pewności" zadali mu jeszcze kilka dodatkowych ciosów. - Kiedy schyliłem się, żeby podnieść głowę węża, ta obróciła się, podskoczyła i uczepiła się mojego palca - powiedział Anderson. - Musiałem bardzo mocno potrząsać ręką, by wreszcie puściła. Gdy około dziesięć minut później Anderson znalazł się w szpitalu, miał spuchnięty język, a jad rozprzestrzeniał się w jego organizmie. Karetka pogotowia zabrała go do innego szpitala, gdzie otrzymał serię zastrzyków. Mike Livingston, biolog z wydziału rybołówstwa i dzikiej przyrody w Waszyngtonie, powiedział, że rejon, w którym mieszka Anderson to jedno z największych siedlisk węży, jednak nigdy wcześniej nie słyszał o podobnym przypadku ukąszenia. - To zadziwiająca historia, ale jednocześnie ważna informacja dla ludzi - oświadczył Livingston. Być może był to rodzaj bezwarunkowego odruchu. Po wyjściu ze szpitala Anderson powiedział, że jeśli zdarzy mu się znaleźć jeszcze kiedyś jakiegoś grzechotnika, najprawdopodobniej też go zabije, ale wtedy weźmie łopatę i natychmiast go zakopie.