Zgodnie z piątkowym oświadczeniem Diosdado Cabello, szefa rządowej agencji telekomunikacyjnej Conatel, cofnięcie licencji 32 stacjom radiowym i dwóm telewizyjnym było podyktowane naruszaniem przez nie przepisów. Według niego, niektóre z tych stacji nie wystąpiły w porę o przedłużenie licencji, inne zaś działały na podstawie pozwoleń wydanym nie istniejącym już nadawcom. Prezydent Hugo Chavez argumentuje ponadto, że zamykanie stacji to element polityki demokratyzacji fal radiowych. Pasma zwolnione przez likwidowane stacje mają bowiem zostać przekazane nowym, "społecznościowym" nadawcom. - Odzyskaliśmy kilka stacji, które działały poza prawem; odtąd należą do ludu, a nie do burżuazji - tłumaczył w sobotę na antenie państwowej telewizji wenezuelski przywódca. Krytyków Chaveza ta argumentacja nie przekonuje. - Rząd próbuje zlikwidować miejsce dla dysydentów w Wenezueli - ocenił William Echeverria, prezes Krajowej Rady Dziennikarzy. - Jesteśmy świadkami najpoważniejszego w historii Wenezueli zamachu na wolność słowa, bezprecedensowego w erze demokracji - powiedział Carlos Correa, szef organizacji pozarządowej broniącej wolności słowa Espacio Publico. Opozycyjny burmistrz Caracas Antonio Ledezma wezwał Wenezuelczyków, aby wyszli na ulice wyrazić swój sprzeciw wobec polityki medialnej Chaveza. Apel okazał się skuteczny. Tylko przed siedzibą radia CNB, jednego z największych w kraju nadawców, zebrało się według agencji Associated Press około 200 demonstrantów. Protesty odbywały się też przed siedzibą Conatelu. Wenezuelski rząd prowadzi obecnie kontrolę w 120 kolejnych stacjach. Przygotowuje również projekt ustawy, która umożliwi nałożenie kar pozbawienia wolności na każdego dziennikarza, który rozpowszechnia fałszywe informacje godzące w interesy państwa. Opozycja i organizacje broniące praw człowieka ostro się temu projektowi sprzeciwiają.