"Wynik konfrontacji - dramatyczna i udana akcja ratunkowa sił specjalnych - dały Obamie wczesne zwycięstwo, które może pomóc w budowie zaufania do jego zdolności kierowania operacjami wojskowymi za granicą" - pisze poniedziałkowy "Washington Post". Nawet konserwatywny "Wall Street Journal", zwykle bardzo krytyczny wobec nowej administracji, wyraża uznanie prezydentowi za wydanie rozkazu użycia siły. Podkreśla też, że Obama podjął w ten sposób ryzyko, ponieważ "byłby krytykowany w pewnych kręgach - chociaż nie przez nas - gdyby kapitan Philips zginął po wydaniu rozkazu strzelania do piratów". Obama 17 razy naradzał się z dowódcami wojsk na temat porwania statku i wydał armii polecenie "użycia odpowiedniej siły, aby ratować życie kapitana". Podobnie komentują uwolnienie kapitana Richarda Philipsa stacje telewizyjne. Pojawiają się nawet głosy, że sukces może podnieść na duchu kraj pogrążony w kryzysie i nastroju pesymizmu. Przypomina się, że fiasko wojskowych operacji politycznie kosztowało poprzednich prezydentów. Skazą na reputacji prezydenta Jimmy'ego Cartera była nieudana akcja na rzecz odbicia zakładników w ambasadzie USA w Teheranie w 1980 r., kiedy na pustyni rozbiły się dwa helikoptery amerykańskie powodując śmierć ośmiu żołnierzy. Podobnie, prezydentowi Billowi Clintonowi zaszkodziła porażka pierwszej próby desantu na Haiti w październiku 1993 r., kiedy okręt USS "Harlan County" wycofał się napotkawszy na ogień kilkuset Haitańczyków. Po uratowaniu kapitana i schwytaniu jednego z piratów rozlegają się głosy, aby go surowo ukarać, a także zaatakować bazy piratów w Somalii. "Administracja Obamy ma teraz obowiązek ukarania i odstraszenia piratów, tak aby nigdy więcej nie ryzykowali porwania statku pod amerykańską banderą albo amerykańskiej załogi" - pisze w artykule redakcyjnym "Wall Street Journal". Dziennik wyraża opinię, że aresztowany pirat powinien być sądzony przed sądem w USA - gdzie groziłaby mu kara dożywotniego więzienia - a nie deportowany do Kenii, co zwykle czyni się ze sprawcami ataków pirackich u wschodnich wybrzeży Afryki. "Jeszcze lepiej będzie, jeśli przewiezie się go do Guantanamo (więzienia wojskowego w bazie amerykańskiej na Kubie -PAP) i będzie tam przetrzymywać jako enemy combatant (wrogi bojownik), czy jakkolwiek administracja Obamy woli nazywać terrorystów" - pisze "WSJ". "A ponieważ marynarka wojenna nie jest w stanie zapobiec każdemu porwaniu, potrzebna może być pewnego rodzaju operacja wojskowa przeciw piratom na lądzie" - dodaje. Tomasz Zalewski