W środę siedmiu oficerów i żołnierzy, oskarżonych o dokonanie zbrodni wojennej zabójstwa cywili i ostrzelania niebronionego cywilnego obiektu, wniosło w "ostatnim słowie" o uniewinnienia. Do tego samego przekonywali wcześniej sąd ich obrońcy. Prokuratura żąda dla oskarżonych kar od 12 do pięciu lat więzienia, utraty praw publicznych (mieści się w tym zakaz udziału w wyborach, degradacja i utrata odznaczeń) oraz nakazania im wypłaty ponad 80 tys. zadośćuczynień dla rodzin zabitych i rannych. Aktem oskarżenia objęto kpt. Olgierda C. dowódcę Zespołu Bojowego "Charlie" z bazy Wazi-Khwa, który według prokuratury po ogólnej odprawie, na osobności, miał nakazać swym podwładnym (ppor. Łukaszowi Bywalcowi, chor. Andrzejowi Osieckiemu i plut. Tomaszowi Borysiewiczowi) ostrzelanie z moździerza nie tylko stanowisk bojowych talibów, ale też samej wioski Nangar Khel. O wykonanie tego rozkazu, którego skutkiem jest śmierć cywili, oskarżeni są ppor. Bywalec, chor. Osiecki, plut. Borysiewicz oraz starsi szeregowi: Robert Boksa i Jacek Janik. Ponadto st. szer. Damian Ligocki (jako jedyny przeszedł do cywila) jest oskarżony o ostrzelanie karabinem maszynowym niebronionego obiektu cywilnego. W środę adwokaci skrytykowali akt oskarżenia i uznali go za bezpodstawny. Ich zdaniem, państwo powinno brać odpowiedzialność za żołnierzy, których wysyła na wojnę i udzielać im pomocy prawnej w razie popełnionego błędu - bo właśnie za błąd, a nie za zbrodnię wojenną uznają oni wydarzenia z Nangar Khel. - To nie jest żadna misja stabilizacyjna, jak nazwali ją pokrętni politycy, lecz wojna, w której polscy żołnierze występują bez żadnych ograniczeń co do terytorium działania ani zakresu użycia broni - mówił mec. Jacek Kondracki, broniący ppor. Bywalca. - Amerykanie błędy swoich żołnierzy traktują z wyrozumieniem, a my robimy z naszych bandytów (...) Jedni wracają w trumnach, a inni w kajdanach. Gdyby oskarżeni wrócili w trumnach, mieliby pogrzeb z honorami i wszystko byłoby w porządku - mówił. Jak podkreślił, "to dzięki działaniom ministra Macierewicza (b. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i szefa komisji weryfikacyjnej b. WSI) nasze wojsko w Afganistanie zostało pozbawione wywiadu i kontrwywiadu" - dodał Kondracki, który uważa, że sytuacja ta nie ma porównania z warunkami, w jakich w Afganistanie działają siły amerykańskie czy brytyjskie. Mec. Andrzej Reichelt broniący chor. Osieckiego i plut. Borysiewicza podkreślał, że prokuratura popełniła błędy w śledztwie i uniemożliwiła dokonanie wizji lokalnej w Afganistanie, która obecnie jest już niemożliwa. - Afganistan ma swoją specyfikę, trudno odróżnić nieprzyjaciela od cywila. A w tamtym miejscu talibowie byli na pewno - dodał. Zauważył też, że jeden z biegłych ds. balistyki stwierdził, iż nie można wykluczyć tego, że w czasie akcji zepsuł się celownik moździerza i stąd błędny ostrzał wioski. Adwokat przekonywał, że żołnierze ostrzeliwali pobliskie wzgórze. - Tu chodzi o honor i godność polskiego żołnierza, bezpodstawnie oskarżonego przez prokuraturę - mówił mec. Piotr Dewiński, drugi obrońca chor. Osieckiego. Po adwokatach głos zabrali oskarżeni. Na dłuższą przemowę zdecydował się jedynie kpt. Olgierd C. (jako jedyny nie zgadza się na ujawnianie swych danych). Kolejny raz zaprzeczył stawianemu mu zarzutowi wydania polecenia ostrzelania cywilnych obiektów. - Ludność cywilna nigdy nie była dla mnie przeciwnikiem. W zjednaniu jej przychylności upatrywałem sukcesu naszej misji i bezpieczeństwa moich żołnierzy. Pomagaliśmy tym ludziom - czemu miałbym wydać rozkaz ich ostrzelania? (...) Sumienie mam czyste. Nie jestem zbrodniarzem - oświadczył, recytując na koniec fragment "Przesłania Pana Cogito" Zbigniewa Herberta, którym to słowom - jak podkreślił - zawsze starał się być wierny. Pozostali oskarżeni w jednym zdaniu zwrócili się do sądu o uniewinnienie - siebie oraz swoich podwładnych i przełożonych. - Sprawa jest zawiła - ocenił przewodniczący rozprawie sędzia płk Mirosław Jaroszewski.