Wygłoszone z pasją i wielokrotnie przerywane owacjami wystąpienie było transmitowane przez telewizję, podobnie jak doroczne orędzia prezydenta o stanie państwa w Kongresie. Nie wiadomo jeszcze jednak czy przekonało niezdecydowanych. - Czas na kłótnie się skończył. Nie pora już na gry, teraz należy działać. Czas na uchwalenie reformy - powiedział Obama, podkreślając znane wady amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej, który nie zapewnia ludziom bezpieczeństwa w tym zakresie i grozi ruiną majątkową w wypadku choroby. Około 17 procent Amerykanów nie ma żadnego ubezpieczenia medycznego. Dotyczy to głównie osób pracujących na własny rozrachunek, które muszą same wykupywać ubezpieczenia od firm prywatnych, albo pracowników drobnych przedsiębiorstw. Nienormalnie wysokie koszty usług zdrowotnych w USA przyczyniają się do stałego powiększania deficytu budżetowego i utrudniają amerykańskim korporacjom, które ubezpieczają pracowników, konkurowanie z firmami zagranicznymi. Prezydent przypomniał, że rządowy projekt reformy przewiduje obowiązek wykupienia przez wszystkich Amerykanów ubezpieczenia zdrowotnego, przy czym osoby mniej zamożne będą otrzymywały na ten cel państwowe subwencje w postaci ulg podatkowych. Zaznaczył, że firmy ubezpieczeniowe nie będą mogły odmówić polisy nawet osobom już chorym, unikać pokrycia kosztów leczenia pod różnymi pretekstami, albo ustalać arbitralnie limity pokrycia szkód na zdrowiu - co jest w USA powszechną praktyką. Aby stworzyć alternatywę dla prywatnych towarzystw ubezpieczeniowych, które dyktują wysokie ceny, w planie reformy proponuje się stworzenie państwowego funduszu ubezpieczeniowego na wzór federalnego Medicare, który ubezpiecza emerytów. Ponieważ propozycja ta stała się głównym powodem opozycji wobec reformy ze strony konserwatystów, którzy nazywają ją "próbą przejęcia ochrony zdrowia przez rząd", Obama zapewnił, że "będzie to tylko opcja dla tych, którzy nie mają ubezpieczenia". - Nikt nie będzie zmuszony jej wybrać i nie wpłynie ona na sytuację tych, którzy już mają ubezpieczenie - powiedział. Zdawał się nawet sugerować - jak zrozumieli niektórzy komentatorzy po jego wystąpieniu - że gotów byłby ustąpić z "opcji publicznej". Oświadczył bowiem, że "jest to tylko część mojego planu". Propozycja państwowego funduszu, podkreślił, "jest tylko środkiem do celu", którym jest "położenie kresu nadużyciom prywatnych firm ubezpieczeniowych i uczynienie ubezpieczenia osiągalnym finansowo dla tych, którzy go nie mają". Republikanie, którzy zapowiedzieli poparcie wielu innych elementów reformy, stanowczo nie chcą zgodzić się na "opcję publiczną", co blokuje uchwalenie odpowiedniej ustawy. Obama ostro polemizował z innymi zarzutami opozycji, która ostrzega m.in., że rząd planuje utworzenie komisji, które w celu ograniczenia kosztów miałyby naciskać na skrócenie leczenia osób starych i śmiertelnie chorych. Była republikańska kandydatka na wiceprezydenta Sarah Palin nazwała je "panelami śmierci". - Zarzut ten byłby śmieszny, gdyby nie był tak cyniczny i nieodpowiedzialny. Jest to po prostu zwykłe kłamstwo - oświadczył Obama. W projekcie reformy nie ma rzeczywiście propozycji powołania tego rodzaju komisji. Pretekstem do oskarżenia administracji Obamy o zamiar uśmiercania emerytów stał się zapis w ustawie, że lekarze powinni być refundowani z funduszu Medicare za konsultacje z pacjentami na temat sposobu leczenia w wypadku śmiertelnej choroby, utraty przytomności bądź władz umysłowych. Rozwiązanie takie było nawet wcześniej popierane przez Republikanów. Prezydent starał się przedstawić reformę jako projekt umiarkowany, mogący pogodzić zdecydowaną większość społeczeństwa i zawierający szereg propozycji zgłaszanych wcześniej także przez republikańskich polityków, takich jak senator John McCain, przeciwnik Obamy w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich. Podkreślał, że o wyborze planu reformy nie powinna decydować ideologia - a więc np. argumenty, że nie można stworzyć państwowego funduszu ubezpieczeniowego, bo byłoby to "przejęcie ochrony zdrowia przez rząd" - tylko pragmatyzm i najlepsze zrozumienie interesów kraju. W jego wystąpieniu było wiele akcentów pojednawczych. Sugerował m.in., że Demokraci i administracja są otwarci na kompromis w sprawie zmiany reguł pozwów o błąd w sztuce lekarskiej, które są jednym z głównych powodów wzrostu kosztów leczenia. Lekarze, asekurując się przed takimi śledztwami, stosują bowiem niepotrzebne testy i zabiegi. Atmosfera w Kongresie daleka była jednak od ponadpartyjnej harmonii. Kiedy Obama przemawiał, klaskali na stojąco tylko Demokraci. Republikanie siedzieli z kamiennymi twarzami, a wielu demonstracyjnie wznosiło broszury z tekstem opozycyjnego planu reformy. Na słowa prezydenta, że w projekcie reformy "pozostają pewne istotne szczegóły, wymagające jeszcze dopracowania", ławy opozycji zareagowały głośnym śmiechem. Kiedy Obama powiedział, że "reforma, którą proponuję, nie stosuje się do nielegalnych imigrantów", republikański kongresman z Karoliny Południowej Joe Wilson krzyknął: "Kłamiesz!". - To było niestosowne. Wilson powinien przeprosić - skomentował potem incydent senator McCain. Do wygłoszenia repliki na przemówienie prezydenta Republikanie wybrali ultrakonserwatywnego kongresmana z Luizjany Charlesa Boustany, z zawodu lekarza-chirurga. Jak zwrócili uwagę komentatorzy z popierającej Demokratów telewizji MSNBC, ma on za sobą trzy pozwy o błąd w sztuce. Przyłączył się też do ruchu tzw. Birthers, który podważa legalność prezydentury Obamy twierdząc, że nie urodził się on w USA (na Hawajach). Konserwatywni komentatorzy w telewizji Fox News wytknęli zaś Obamie, że w przemówieniu utrzymywał, iż reforma - której koszt sam oszacował na 900 miliardów dolarów w ciągu 10 lat - spłaci się sama, nie powiększając deficytu finansów publicznych. Ich zdaniem jest to niemożliwe, a ogólnikowe wyjaśnienia prezydenta, iż oszczędności będzie można uzyskać głównie dzięki ograniczeniu marnotrawstwa, zwłaszcza w federalnym funduszu Medicare, były mało przekonywające. Obama nie wspomniał w Kongresie o podniesieniu podatków, co według wielu ekspertów będzie konieczne, aby rzeczywiście można było ubezpieczyć dodatkowe 30-40 mln osób i nie powiększyć jednocześnie dziury budżetowej. Prawica powołuje się tu na raport ponadpartyjnego Biura Badawczego Kongresu (CRS), które zakwestionowało szacunki na temat kosztów i finansowania reformy podawane przez Biały Dom. - To przemówienie to było zderzenie pięknej retoryki z rzeczywistością. Liczby podane przez prezydenta się nie zgadzają - powiedział w telewizji Fox News republikański gubernator stanu Minnesota Tim Pawlenty, typowany jako jeden z kandydatów na prezydenta w przyszłych wyborach.