Na niecały miesiąc przed zakończeniem prawyborów Partii Demokratycznej szanse Berniego Sandersa na uzyskanie prezydenckiej nominacji są już tylko matematyczne. Berniego Sandersa i Hillary Clinton dzieli obecnie ponad 250 delegatów. Odrobienie tej straty jest teoretycznie możliwe, ale musiałby Sanders wręcz zmiażdżyć konkurentkę w Oregon, Kentucky, New Jersey i Kalifornii. Sondaże sugerują, że owszem, może wygrać te stany, ale nie z taką przewagą, by wyprzedzić Clinton w liczbie delegatów na konwencję krajową. Sztab byłej sekretarz stanu mocno naciska, by Sanders wycofał się z wyścigu lub przynajmniej nie atakował konkurentki tak ostro. To działanie na korzyść Donalda Trumpa - przekonują. Senator podejmie jednak próbę uzyskania nominacji. Jego strategia jest tyleż klarowna, co straceńcza: Sanders będzie chciał zniwelować różnicę w delegatach do jak najmniejszych rozmiarów, a następnie, już na konwencji krajowej, będzie przekonywał superdelegatów (700 prominentnych członków partii, niezwiązanych wynikiem prawyborów), by poparli kandydata, który ma znacznie większe szanse z Donaldem Trumpem. I rzeczywiście - każdy sondaż dowodzi, że Sanders lepiej wypadnie w starciu z Trumpem niż Clinton. Jednak superdelegaci od wielu miesięcy murem stoją za byłą sekretarz stanu. Wydaje się niemożliwe, by zmienili zdanie pod wpływem - cokolwiek racjonalnej - argumentacji. Ponadto, jeżeli Clinton rzeczywiście zdobędzie więcej delegatów w prawyborach, odwracanie woli wyborców byłoby co najmniej kontrowersyjne. Plan Sandersa na zdobycie nominacji jest więc skazany na niepowodzenie, ale nie jest to jego plan główny. Najważniejsze dla 74-letniego "demokratycznego socjalisty" jest doprowadzenie do "politycznej rewolucji", która stała się motywem przewodnim jego kampanii. Kampanii, którą zaczynał z 3-procentowym poparciem, a kończy z dziesiątkami tysięcy młodych ludzi na swoich wiecach. Udział senatora w prawyborach był wykpiwany - socjalista na prezydenta? W Ameryce? Ha, ha, ha! Kapitalizm, głupcze. Taki stary, a na prezydenta chce - trzęsły się ze śmiechu najedzone brzuszyska. Dziś już szyderstwa zamierają w gardłach ekspertów. Bernie Sanders nie ukrywa, że chce doprowadzić do powstania progresywnej platformy wewnątrz Partii Demokratycznej. Platformy, która niosłaby dalej jego postulaty, aż do ich realizacji. Chodzi o takie sprawy jak: uderzenie w finansjerę i banki, wycofanie wielkich pieniędzy z polityki, publiczną służbę zdrowia, bezpłatny college, podniesienie podatków dla najbogatszych, znaczący wzrost płacy minimalnej, depenalizacja zażywania narkotyków, płatne urlopy. Narracja Berniego Sandersa opiera się na stworzeniu takiego systemu polityczno-ekonomicznego, który służyłby wszystkim, a nie garstce uprzywilejowanych, jak to jest obecnie - przekonuje senator. O tym że ten akurat plan ma szanse się powieść, przekonuje przykład tzw. Partii Herbacianej. Początkowo była skrajnie konserwatywnym odłamem Partii Republikańskiej, z czasem zyskiwała coraz większe wpływy, a dziś nadaje jej ton. Demokraci, którzy stracili przecież zarówno Senat jak i Izbę Reprezentantów, z uwagą przyglądają się kampanii Berniego Sandersa, która wywołuje entuzjazm, jakiego nie było w Stanach od lat (może nawet większy niż Barack Obama w 2008 roku). Sama Hillary Clinton radykalnie zmodyfikowała swój przekaz, by wpisać się w ten nurt. I teraz również ona jest przeciwko nadużyciom ze strony finansjery i banków, też chce podnosić płacę minimalną, też jest przeciwko umowom o wolnym handlu. Co z tego zrealizuje jako prezydent, jeśli zostanie wybrana, to już zupełnie inna kwestia. Tak czy tak, postulaty Berniego Sandersa trafiły do głównego nurtu, znalazły już miliony zwolenników i czekają na realizację. Demokraci byliby głupcami, gdyby to zignorowali. I to jest sens udziału Berniego Sandersa w prawyborach. Nie sama prezydentura, tylko stworzenie wielkiego ruchu społecznego.