"Rząd w Bukareszcie posuwa się ze zmianami systemu sądownictwa, które są mocno krytykowane w Brukseli, a czołowi politycy w tym kraju bronią stanowiska rządu w coraz bardziej eurosceptycznych słowach" - ocenia Kit Gillet w nowojorskim liberalnym dzienniku. Jego zdaniem lewicowy gabinet "działa asertywnie, by ograniczyć niezależność sądownictwa, wywołując protesty na ulicach i polityczne zamieszanie", oraz "rozważa dekret gwarantujący amnestię dla osób skazanych za korupcję". Korespondent "NYT" przypomina, że w zeszłym tygodniu rumuński minister sprawiedliwości oficjalnie zażądał dymisji prokuratora generalnego, który krytykował rząd za podważanie - w jego ocenie - wysiłków na rzecz walki z korupcją. Krytyka ze strony przywódców UE Reformy Bukaresztu krytykują czołowi politycy UE. W listopadzie wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans ocenił, że Rumunia "nie tylko opóźniła swój proces reform, ale ponownie otworzyła i wycofała się z postępu, który został osiągnięty w minionych 10 latach". Do tej pory Bruksela nie rozpoczęła jednak żadnego postępowania wobec Rumunii. Z kolei szef KE Jean-Claude Juncker ocenił w sobotę, że rząd w Bukareszcie "nie do końca zrozumiał", na czym polega przewodzenie Unii. Podkreślił jednak, że Rumunia jest "dobrze przygotowana technicznie" do tej roli. "Krytyka ta nie została dobrze przyjęta w Bukareszcie" - zauważa Gillet. Lider rządzącej Partii Socjaldemokratycznej Liviu Dragnea oskarżył Wspólnotę o dyskryminowanie Rumunii i zapowiedział, że jego państwo "nie będzie dalej akceptowało bycia traktowanym jako kraj drugiej kategorii". Premier Viorica Dancila powiedziała natomiast, że w przeszłości Rumunia była upominana "tylko dlatego, że jest wschodnioeuropejskim państwem". Cytowany w artykule Radu Magdin z bukareszteńskiej firmy doradczej Smartlink nie uważa retoryki polityków z rumuńskiego rządu za agresywną. "To nie jest ofensywna, lecz defensywna strategia. Parlamentarna większość chce wpłynąć na Brukselę, by ta trzymała się z dala od tego, co robione jest w państwie" - twierdzi. "Kraj nie jest eurosceptyczny czy na granicy bycia eurosceptycznym" - ocenia. "Kluczowy moment dla przyszłości UE" Rumuńska prezydencja przypada na, jak mówi Juncker, "kluczowy moment dla przyszłości UE" - czytamy na portalu "NYT". W nadchodzącym półroczu przewidziane jest wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty 29 marca oraz wybory do europarlamentu w maju. W 2019 rok Rumunia wejdzie polityczne podzielona. Korespondent "NYT" przypomina, że w tym położonym nad Morzem Czarnym kraju w ciągu minionych dwóch lat doszło do fali ulicznych protestów, a te z lutego 2017 roku były największe od 1989 roku. Odnotowuje również, że poirytowany politycznymi zawirowaniami prezydent Rumunii Klaus Iohannis, krytyk lewicowego rządu, ogłosił w listopadzie, że jego kraj nie jest gotowy na przewodzenie UE, lecz później wycofał się z tego stwierdzenia. To pierwsze półroczne rotacyjne przewodzenie Rumunii w UE od wejścia tego kraju do Wspólnoty w 2007 roku. Dla Rumunii, jednego z nowszych członków UE, prezydencja "symboliczną i praktyczną wartość" - zauważa Gillet. Ewentualne sukcesy w tej roli "to coś, co później podniesienie znaczenie (kraju)" - cytuje na potwierdzenie swoich słów rumuńskiego ministra ds. europejskich George Ciambę.