Według "NYT", Al-Dżazira przeżywa obecnie swoje pięć minut w związku z rolą, jaką odegrała w rewoltach, ale także dlatego, że w ciągu 15 lat istnienia pomogła stworzyć sposób opowiadania o niezadowoleniu mieszkańców z opresyjnych i wspieranych przez Amerykanów reżimów arabskich. Ta ukryta narracja przejawia się zdaniem gazety "w podkreślaniu arabskiego cierpienia czy uwypuklaniu kryzysów politycznych oraz w krzykliwych dyskusjach i sensacyjnych paskach informacyjnych". "Al-Dżazira pomogła w wytworzeniu przekonania, że w świecie arabskim istnieje wspólna walka" - powiedział profesor zajmujący się Bliskim Wschodem na George Washington University, Marc Lynch. "Ta telewizja nie wywołała tych wydarzeń, jednak trudno sobie wyobrazić, że mogłoby do nich dojść bez niej" - wyjaśnia Lynch. Jednocześnie "NYT" przypomina, że telewizja jest oskarżana o stronniczość i wspieranie Hezbollahu w Libanie oraz Hamasu w Strefie Gazy. "Ich reporter w Tunezji został głównym zwolennikiem rewolucji, a krytycy spekulują, czy Al-Dżazira nie zrobiła ukłonu w stronę dyplomatycznych interesów Kataru, początkowo umniejszając skalę protestów w Egipcie" - pisze nowojorski dziennik. "We wtorek po południu, gdy na ulicach Egiptu zaczynało wrzeć, Al-Dżazira wyjątkowo wolno informowała o protestach, zamiast tego emitując dokument kulturalny, program sportowy oraz kolejną część tzw. +Dokumentów Palestyńskich+", czasami zwanych "Pali-leaks". Zdaniem gazety, w wyniku pojawienia się na portalach społecznościowych informacji na temat porozumienie między Katarem a egipskim prezydentem Hosnim Mubarakiem (który w zeszłym miesiącu odwiedził w Dausze tamtejszego emira będącego założycielem telewizji) "następnego dnia Al-Dżazira zaczęła relacjonować w swoim szaleńczym stylu wydarzenia na ulicach Kairu". Także agresywny sposób relacjonowania przez ten kanał rewolucji w Tunezji, w dużej mierze ignorowanej w zachodnich mediach, wśród wielu wzbudził podziw. "NYT" przypomina, że telewizja pokonała wiele przeszkód, m.in. wydalenie swoich dziennikarzy z kraju. Dla telewizji, pod przykrywką, rozpoczął wówczas pracę niezależny tunezyjski dziennikarz i działacz praw człowieka Lotfi Hajji. Al-Dżazira zaczęła wykorzystywać amatorskie filmy nagrane przez Tunezyjczyków za pomocą telefonów komórkowych i wysyłane Hajjiemu przez Facebooka. "W erze Ben Alego z obawy przed aresztowaniem wielu dziennikarzy nie ośmieliłoby się publikować zdjęć przedstawiających np. policjanta bijącego obywatela" - powiedział Hajji. "Nie możemy myśleć, że naszą rolą jest uwolnienie Arabów z opresji. Powinniśmy jednak także uważać, by nie przeoczyć żadnego ruchu ludowego" - powiedział prezenter Al-Dżaziry Mohammed Krichen.