- Chodzi o najpoważniejszą morską katastrofę ekologiczną, do której doszło w Nowej Zelandii - powiedział minister Nick Smith na konferencji prasowej. - Tragiczne wydarzenia, których jesteśmy świadkami, były nieuniknione po tym jak Rena osiadł na mieliźnie - dodał. We wtorek władze Nowej Zelandii poinformowały, że z kontenerowca wyciekło między 130 a 350 ton mazutu, czyli ciężkiego oleju opałowego. Wcześniejsze szacunki mówiły o 30 tonach. Akcja ratunkowa nabrała tempa w ostatni weekend w związku z prognozowanym załamaniem pogody. Gdyby doszło do przełamania kadłuba, do wody dostałoby się 1,7 tys. ton paliwa - twierdzą władze. Akcja odbywa się w bardzo trudnych warunkach, przy silnym wietrze i pięciometrowych falach. - Istnieje naprawdę poważne ryzyko dużych szkód; nie mamy w tej sprawie żadnych złudzeń. To dlatego pracujemy 24 godziny na dobę, żeby wypompować paliwo ze statku - powiedział Bruce Anderson z władz morskich. Z 236-metrowej jednostki, pływającej pod banderą liberyjską, ewakuowano już całą załogę. W akcję ratunkową zaangażowanych jest ok. 200 ludzi; 300 żołnierzy pozostaje w stanie gotowości na wypadek konieczności oczyszczania plaż. Kontenerowiec osiadł na rafie u wybrzeży miasta Tauranga, na Wyspie Północnej, 5 października. W poniedziałek niewielkie plamy paliwa dotarły do lądu. Znaleziono je m.in. na plaży w turystycznym mieście Mont Maunganui. Pobliską zatokę zamieszkują m.in. wieloryby, delfiny i ptaki morskie. Jak pisze agencja AFP, wyciek spowodował już śmierć wielu ptaków. Według organizacji ekologicznej WWF "najbliższe 24 do 48 godzin będą kluczowe".