Do eksplozji w kopalni Pike River doszło w piątek ok. godz. 15.30 czasu lokalnego (5.30 czasu polskiego), ok. 1,5 km w głąb głównego, poziomego szybu. Eksperci wskazują, że do zawału ziemi mogło dojść w wyniku eksplozji metanu, pyłu węglowego lub mieszanki obu tych substancji. Dwóm osobom udało się wyjść z kopalni o własnych siłach zaraz po wybuchu. Po opatrzeniu powierzchownych obrażeń w szpitalu zostali wypuszczeni do domu. Pod ziemią przebywa obecnie 29 mężczyzn, w większości Nowozelandczyków, ale także kilku Brytyjczyków i Australijczyków - podała miejscowa policja. Są w wieku od 17 do 62 lat. Akcję ratunkową wstrzymano z uwagi na złe warunki pogodowe, utrudniające dostęp do szybów wentylacyjnych, oraz obecność gazu w powietrzu z kopalni. Kontynuowane jest pobieranie próbek powietrza, które ma trwać aż do momentu, gdy ich wyniki pozwolą ratownikom na zejście pod ziemię. System podziemnej komunikacji nie działa poza jednym telefonem alarmowym, którego jednak nikt nie odbiera - poinformował zarządca kopalni Peter Whittall. Dodał, że każdy z górników miał przy sobie butlę zawierającą zapas tlenu na 30 minut, który ma umożliwić dotarcie do podziemnych składów powietrza, pozwalających na przeżycie kilku dni. Pod ziemią znajdują się zapasy wody; panuje temperatura ok. 25 st. Premier Nowej Zelandii John Key zapewnił, że rząd robi wszystko, co w jego mocy, by "(ci) mężczyźni wyszli na powierzchnię cali i zdrowi". Powiedział, że z całego świata napływają oferty pomocy i wyrazy wsparcia. "To czas wielkiego niepokoju i troski o (uwięzionych) górników i ich rodziny. Łączymy się z nimi w naszych myślach i sercach" - dodał. Ostatni wypadek tego typu na Nowej Zelandii wydarzył się w 1967 roku, w kopalni Strongman, położonej niedaleko Pike River. Zginęło wtedy 19 górników.