Abbas został po śmierci Arafata przewodniczącym Organizacji Wyzwolenia Palestyny i przez to stał się niejako naturalnym następcą zmarłego w listopadzie palestyńskiego przywódcy. Według sondaży, Abbas cieszy się zdecydowanie najwyższym, 50-60 procentowym poparciem. Za nim znajduje się Mustafa Barghuti, który jednak uzyskiwał w sondażach tylko kilkanaście procent głosów. Za osobę, która najbardziej mogłaby w tej chwili zagrozić Abbasowi, uważany jest Marwan Barghuti, który jednak znajduje się w izraelskim więzieniu i z tego powodu nie może kandydować w wyborach. W tej sytuacji triumf Abbasa wydaje się więcej niż prawdopodobny. Wybory wygra ten, kto uzyska najwięcej głosów. Nie jest wymagane poparcie większości wyborców. Ponieważ liczenie rozpocznie się już dziś wieczorem, wstępne wyniki powinny być znane jutro rano. Warto zaznaczyć, że prawa głosu nie mają Palestyńczycy na obczyźnie, w tym odsiadujący wyroki w izraelskich więzieniach. Faworyt dzisiejszego głosowania ma silną pozycję nie tylko wśród wyborców, ale i w nowych władzach Autonomii. Ma bowiem za sobą założony przez Arafata ruch al-Fatah, który kontroluje większość stanowisk we władzach palestyńskich. A jednak prawdopodobne zwycięstwo wybór Abbasa nie wszystkich w Palestynie ucieszy. Wybory bojkotują radykalne organizacje Hamas i Islamski Dżihad. Formalnie jako powód bojkotu wysuwają one argument, że jednocześnie z prezydenckimi nie odbywają się wybory parlamentarne. A jednak chodzi o coś więcej. Bojownicy nie darzą szefa OWP specjalną sympatią i trudno im się dziwić. Abbas bowiem w 1993 roku podpisywał porozumienie pokojowe z Izraelem. Niejednokrotnie krytykował też użycie przemocy i próbował wymusić na palestyńskich bojówkach zaprzestanie zamachów na Izraelczyków. Ledwie kilka dni temu faworyt zbliżającej się elekcji oświadczył, że jest zdecydowany zapewnić rządy prawa na terytoriach palestyńskich, co wielu uznało za ostrzeżenie dla ugrupowań atakujących cele izraelskie. Szybko jednak szef OWP zapewnił, że nigdy nie użyje broni przeciwko palestyńskim ugrupowaniom zbrojnym. - To bojownicy wolności... i powinni żyć godnie i bezpiecznie - powiedział Abbas. Dodał, że nie może zdarzyć się tak, by "Palestyńczycy kierowali broń przeciwko sobie nawzajem". Ostrożnie oceniają ewentualny wybór Abbasa także Izraelczycy. Mimo, że Abbas opowiada się za pokojowym dialogiem i potępia ataki na żydowskie osiedla, to władze w Tel Awiwie są nieufne. - Dla nas prawdziwym sprawdzianem będzie to, czy Abbas podejmie strategiczną decyzję o walce z organizacjami terrorystycznymi i podjęciu demokratycznych reform Autonomii Palestyńskiej - zastrzegł rzecznik rządu w Tel Awiwie, Avi Pazner. Zresztą nawet jeśli Abbasowi rzeczywiście uda się wprowadzić Palestynę na "drogę pokoju i negocjacji", to nie będzie to bynajmniej droga usłana różami. Warunki Abbasa w rozmowach z Izraelem są jasno określone. Zainaugurował on swą kampanię wyborczą żądaniem wycofania Izraela z ziem palestyńskich i wykluczył kompromis w sprawie Jerozolimy. Zaznaczył, że proponowane przez rząd Ariela Szarona rozwiązanie - likwidacja osiedli żydowskich i wyprowadzenie armii ze Strefy Gazy nie może zastąpić porozumienia pokojowego i może być traktowane jedynie jako etap procesów pokojowych.