Okazuje się bowiem, że mityczna kwota miliarda euro datków na odbudowę historycznej budowli nie ma żadnego związku z rzeczywistością, coraz więcej wiadomo też na temat błędów popełnionych w pierwszych 30 minutach od alarmu i przede wszystkim - scenariusz najbardziej katastroficzny, czyli zagrożenie załamania się przęseł trzymających sklepienie, nie jest jeszcze całkiem wykluczony. Choć wszyscy mają nadzieję, że to jednak niemożliwe. Nie po tym, co katedra już przeszła. Jak mówi obrazowo Antoine-Marie Preaut, szef ośrodka zajmującego się konserwacją zabytków historycznych w regionie paryskim, Notre-Dame przypomina dzisiaj chorego, który nie trzyma się jeszcze dobrze na nogach. Czuć niepewność, czy wszystko pójdzie rzeczywiście zgodnie z planem. "Parasol" nad Notre-Dame Gapiów i turystów jest ciągle dużo. Nawet bardzo. Wyspa Cité, położona w samym sercu Paryża zawsze była oblegana, głównie ze względu na katedrę, ale dzisiaj widać subtelną różnicę. Nawet jeśli od strony północnej można podejść bardzo blisko, tuż obok budowli, najwięcej osób gromadzi się jednak po przeciwnej stronie Sekwany. Być może nie widać stamtąd bardzo dokładnie ogromu zniszczeń, tego jak bardzo ogień naruszył konstrukcję, ale całość Notre-Dame - zniszczonej, obolałej, bez charakterystycznej iglicy - robi jeszcze większe wrażenie. Ludzie coraz bardziej są tu tylko przechodniami. Przyjdą, popatrzą, zrobią zdjęcie, czasem jeszcze nie uwierzą, że to stało się naprawdę, pójdą dalej. Jak długo tak będzie? Do kiedy potrwają najbardziej konieczne prace, aby ustabilizować budowlę i znów zaprosić wiernych/turystów do środka? Na to pytanie nie ma jasnej odpowiedzi. Są inne wskazówki. Codziennie przy porządkowaniu świątyni pracuje od 60 do 150 osób. Specjalny robot wywozi ciągle gruz ze środka na plac przed katedrą, gdzie specjaliści bardzo dokładnie analizują cały materiał. W sumie przy pracach, mających doprowadzić Notre-Dame do względnego porządku, a potem ją ustabilizować zostało zatrudnionych czterech architektów i około czterdziestu firm. Problemem jest duże zanieczyszczenie ołowiem, które wywołał pożar. Dlatego musiały zostać wprowadzone specjalne procedury. Wiadomo też, że w tym miesiącu zacznie się rozbiórka ogromnego rusztowania, które miało być wykorzystane do prac remontowych, zanim płomienie również je naruszyły. To będzie jedna z bardziej delikatnych robót, potrwa na pewno do jesieni. Potem zostanie zainstalowany ogromny "parasol" nad główną, spaloną częścią Notre-Dame, z wizerunkiem starego dachu. Wtedy dopiero specjaliści najpewniej będą mogli postawić diagnozę, co dalej. A pytań jest bardzo dużo. - Struktura katedry po pożarze jest ciągle krucha - przyznaje rektor Notre-Dame Patrick Chauvet. - Potrzeba nam czasu, aby ją umocnić. I pieniędzy. Rektor: Do miliarda jeszcze daleko. Na razie tylko obietnice Tuż po katastrofie w połowie kwietnia zewsząd zaczęły napływać informacje o darowiznach na rzecz odbudowy katedry, symbolu Francji i nie tylko. 500 mln euro, 700 milionów, miliard - z każdym dniem zapowiedzi były coraz bardziej imponujące, także ze strony wielkich firm, aż pojawiły się głosy krytyki, że to zabiegi wizerunkowe; że również chęć skorzystania z ulg podatkowych. Dzisiaj rzeczywistość jest bardziej zniuansowana. Rektor Chauvet przyznaje, że do miliarda jest daleko, to tylko obietnice, choć nie podaje konkretnej kwoty. Dziennik "Le Parisien" dokonał własnych obliczeń na podstawie informacji od czterech ośrodków wybranych przez państwo do przyjmowania zbiórek i wyszło, że na razie wpłynęło w rzeczywistości tylko 71 mln euro. Różnica jest więc ogromna. Rektor Notre-Dame, który właśnie wydał o niej książkę - zaplanowaną wcześniej, choć ze względu na wydarzenia z innym, znamiennym tytułem ("Notre-Dame nadziei") - apeluje więc o niezaprzestawanie wpłat na odbudowę, a jednocześnie wyklucza możliwość, żeby powrót turystów do katedry wiązał się z jakimikolwiek opłatami. - Nie ma takiej opcji - mówi wprost. I dość zaskakująco przyznaje, że jest mu obojętne, czy słynna iglica zniszczona w płomieniach, zostanie zrekonstruowana w takiej samej postaci, choć na pewno nie zgodzi się na projekt, który byłby niezgodny z duchem zabytku. W ogóle wychodzi na jaw coraz więcej szczegółów związanych z pierwszymi minutami po uruchomieniu alarmu tamtego feralnego wieczoru 15 kwietnia. Choć to informacje ciągle nieoficjalne. Sygnał na monitorze, opatrzony specjalnym kodem, że na terenie katedry jest ogień pojawił się dokładnie o godz. 18.18. Nieszczęśliwie na stanowisku była wtedy osoba mało doświadczona, słabo znająca zakamarki ogromnej budowli. Informacja została przekazana dalej, ale faktem jest, że płomienie zostały zlokalizowane dopiero o 18.48, pół godziny od pierwotnego sygnału. Dlaczego tak się stało? Dlaczego była zła interpretacja miejsca zagrożenia. Ma to wyjaśnić śledztwo. Z katedry ewakuowano wówczas około 600-800 zdezorientowanych osób. Macron: Pięć lat na odbudowę to realny termin Tymczasem prezydent Emmanuel Macron upiera się, że rzucone przez niego hasło tuż po pożarze, iż pięć lat wystarczy do odbudowy Notre-Dame, jest całkiem realne. - Wiele osób było zaniepokojonych moją wypowiedzią i takim terminem, ale dzisiaj również się pod tym podpisuję. U podstaw takiej pracy musi być przede wszystkim przekonanie, że możemy tego dokonać - twierdzi Macron. Jak najszybszego postępu w odnowie katedry życzą też sobie i okoliczni mieszkańcy, i wszyscy, którzy pracują albo handlują przy Notre-Dame. Massoud, który od lat prowadzi kafejkę dosłownie naprzeciwko, mówi że przez te dwa miesiące różnica jest ogromna. - Wcześniej ludzie przychodzili zwiedzać katedrę, potem siadali spokojnie na kawę albo coś zjeść. Dzisiaj przychodzą na chwilę, popatrzą i odchodzą. Zmienił się cel - mówi. W ogóle wszystko się zmieniło. Remigiusz Półtorak z Paryża