Norweska Inspekcja Pracy (ATS) zaleciła wstrzymanie prac na dwóch budowach w Oslo, a Polaków odesłano do kraju. Jak informuje w poniedziałek norweska prasa, Polaków zatrudniła norweska firma Harald Langemyhr AS, której właściciel (mieszkający w willi określanej przez media jako "pałac") może się teraz spodziewać kłopotów z władzami finansowymi, a nawet z wymiarem sprawiedliwości. Podczas inspekcji wykryto, że zamiast ustawowej minimalnej godzinowej stawki brutto, wynoszącej równowartość 15 euro, pracownicy otrzymywali 7,5 euro. Dzień ich pracy, razem z dojazdami trwał ok. 15 godzin, a tydzień - zamiast zastrzeżonych ustawą i umową 40 godzin - często zbliżał się do 70 godz. Za nadgodziny nie płacono należnych dodatkowych pieniędzy. Ujawnienie warunków pracy i płacy Polaków wywołało ostrą reakcję norweskich związków zawodowych oraz mediów. Zdecydowanie potępił je też sekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Spraw Społecznych oraz władze miejskie. Te ostatnie - jako inwestor - tłumaczą, że nie wiedziały o warunkach pracy Polaków. Władze Oslo oznajmiły, że natychmiast wstrzymały wszelkie wypłaty dla firmy prowadzącej budowy. To posunięcie spowodowało, że robotnicy odsyłani do Polski - oficjalnie na dłuższy wypoczynek świąteczny - nie dostali należnych im wypłat, bo w kasie pracodawcy zabrakło pieniędzy. Pracownicy stali się znów głównym ofiarami działań ATS - napisał dziennik "Aftenposten". Przedstawiciel związku zawodowego budownictwa Jonas Balas uważa, że "władze komunalne powinny, ponosząc solidarną odpowiedzialność, troszczyć się, by pieniądze, które firma od nich dostanie, trafiły bezpośrednio do robotników". Stanowisko Balasa poparło już kilku członków rady miejskiej. Ten kolejny skandal z warunkami, w jakich pracują polscy robotnicy, rozgrywa się w sytuacji, gdy norweski przemysł budowlany przeżywa boom. Wiadomo, że bez obecności cudzoziemców, a głównie Polaków, nie byłoby to możliwe. W tym tonie wielokrotnie wypowiadali się przedstawiciele norweskich władz, jak i samej branży budowlanej. "Bez nich (Polaków- przyp. red.) nastąpiłby krach - powiedział Sverre Larsen, dyrektor Krajowego Związku Budowlanego, skupiającego 5 tys. firm.