Niesamowicie to wygląda. Na ulicy Instytuckiej - mityng. Protestujący kręcą się w tę i z powrotem, krzyczą "sława Ukrainie", popijają herbatę. Niektórzy czuwają przy barykadach, inni przygotowują gorące napoje, roznoszą ciasteczka. Ale wyloty krzyżujących się z nią ulic - zablokowane. Za barykadami z ustawionych w poprzek autobusów stoją berkutowcy. Siła, która w każdym momencie, gdyby przyszedł taki rozkaz, może zmiażdżyć protest, roznieść go w strzępy na pałkach i ciężkich buciorach. Wygląda to jak zabawa karnawałowa na arenie otoczonej przez groźne i agresywne amstaffy trzymane na naprężonych smyczach. - Patrz - mówi koleżanka z Kijowa, pokazując kręcących się między protestującymi gówniarzy poubieranych na sportowo, strzelających dookoła oczami. - "Tituszki". Nazwa "tituszki" powstała od nazwiska pewnego dość pokaźnego dresiarza, Wadima Tituszki, który wiosną pobił w centrum Kijowa dziennikarzy. W ten sposób unieśmiertelniono Wadimowe nazwisko, które stało się symbolem tępego i agresywnego dresa, gotowego wklepać każdemu, kogo się mu wskaże. Na Majdanie wszyscy są święcie przekonani, że "tituszki" współpracują z milicją, i że gdy Berkut zostanie w końcu spuszczony ze smyczy, oni będą działać na zasadzie piątej kolumny, czyli, po prostu, równo z glinami bić demonstrantów. Można też ich wykorzystywać do prowokacji, czyli do markowanych ataków na milicję, mających ją sprowokować do odwetu i ruszenia na protestujących, ale o tym, jak w takim wypadku kontratujący Berkut miałby rozróżniać "swoich" od "nieswoich", nikt nie mówi. Może po prostu kwestia ta uznana jest za trzeciorzędną i, póki co, nie wartą rozpatrywania. "Tituszki" przywieziono do Kijowa z innych ukraińskich miast, głównie, jak głosi opinia, wschodnich. Kim są? Tez na temat jest sporo: mówi się, że są to członkowie lokalnych klubów sportowych, kadeci pierwszego roku milicji czy po prostu młodzi kryminaliści. *** Na barykadzie na Bankowej, przy gmachu administracji prezydenta, strzelił sobie słitfocię z komórki Witalij Kliczko i wrzucił na fejsa. Fotka wygląda gówniarsko: łeb w zimowej czapce, a w tle ustawiony w rząd kordon gliniarzy - tarcza przy tarczy, kask przy kasku. Biorąc jednak pod uwagę to, że prawie wszyscy stojący na ustawionej sto metrów barykadzie robią sobie takie same zdjęcia, z miejsca się spodobała. Strategia Kliczki, polegająca na pozowaniu na niegrzecznego cool-kolesia, działa. Zresztą Kliczko, jak się wydaje, w ogóle jest trochę nieokrzesany. Ostatnio publicznie opieprzył dziennikarza, który go spytał, dlaczego opozycja nie domagała się odwołania szefa MSW, Zacharczenki, a tylko premiera Azarowa. "Ku**a - westchnął i przewrócił oczami Kliczko i od westchnienia płynnie przeszedł do ryku: - Bo go, ku**a kocham, tego Zacharczenkę!" - wrzasnął tak, że się dziennikarz o mało nie przewrócił. - On nasz - zachwyca się Andrij, stojący na tej właśnie barykadzie - taki ludzki, zwyczajny. Andrij, jak i kilku innych chłopaków na barykadzie, ma na sobie czerwoną kamizelkę z logo partii Kliczki, UDAR. Zresztą flagi UDAR-u powiewają na barykadzie. Kto powiedział, że podczas rewolucji nie prowadzi się kampanii wyborczej? Jest trzecia w nocy. Siedzimy wokół beczki, w której płonie ogień, palimy papierosy, popijamy herbatę (alkoholu nie wolno, choć każdy by sobie strzelił; zresztą tu i ówdzie niektórzy protestujący przemycili piersióweczki, ale przyznać trzeba, że pijanych nie widać w ogóle). - Nie boicie się - pytam - że nawet jeśli opozycji uda się wygrać, to się za sekundę pokłócą, jak Juszczenko i Tymoszenko po rewolucji pomarańczowej? - No cóż ja ci mogę powiedzieć, pewnie, że się boimy - mówi młody pop z kijowskiego patriarchatu, który siedzi z nami. Popem jest od niedawna, wcześniej pracował w branży meblarskiej, ale nie szło, więc, jak to ujmuje, "szukał nowego miejsca w życiu". Pop przyznaje, że ryzyko tego, że cała obecnie mocno demonstrująca jedność opozycja może rozpaść się jak domek z kart, jest spore. Pozujący na strongmena Kliczko, krzykliwy Jaceniuk czy nacjonalista Tiahnybok tak naprawdę zresztą toczą ze sobą podjazdową wojnę, tak czy owak. Chłopaki wzdychają więc przez chwilę, wrzucają w ogień niedopałki i przechodzą do omawiania najnowszych rewolucyjnych plotek. A jest ich na Majdanie i okolicach całe mnóstwo... *** Parę dni temu głośno było o dziewczynie, która miała rzekomo umrzeć w szpitalu po ataku Berkutu, ale fakt ten trzymany ma być w tajemnicy. Kolejna plotka na ten temat była plotką dementującą plotkę, mówiła bowiem, że dziewczyna żyje, bo wystąpiła w radiu. Plotka dementująca tę z kolei plotkę głosiła, że nie w radiu, a na Facebooku. Najnowsza wersja natomiast jest taka, że dziewczyna co prawda nie żyje, ale nie ma w tym nic strasznego, bo nie żyła nigdy, to jest - nie istniała. A naprawdę nie żyje - tu następuje spiętrzenie dziwnych doniesień - żołnierz sił MSW, który brał udział w rozpędzaniu demonstracji przez Berkut, i którego Berkut niechcący pobił. Ale najwięcej emocji budzi kwestia spychacza, którym 1 grudnia ktoś próbował szturmować gliniarzy stojących na Bankowej. Jedni od początku mówili o prowokacji, inni twierdzili, że żadnej prowokacji być nie musiało: wystarczyło, że wściekli ludzie zobaczyli okazję i wskoczyła im w głowy kozacka fantazja. Inni komentują, że fantazja fantazją, ale ktoś tu musiał przetransportować ten spychacz z położonego spory kawałek dalej Majdanu, bo tam go widziano po raz ostatni. I to przetransportować cichaczem, bo gdyby to demonstranci go opanowali, to raczej nie uszedłby uwadze tłumu na "głównej arterii rewolucji", czyli ulicy Instytuckiej - wesoło rwący pod górę pyrkający pojazd obwieszony błękitno-żółtymi flagami i obsadzony radosną załogą wrzeszczącą "sława Ukrainie". - Prowokacja! - oceniają siedzące wokół beczki chłopaki. No a teraz, dokładnie w tym samym miejscu, w którym doszło do tamtej pamiętnej bijatyki, kilkadziesiąt metrów od marznących, ustawionych murem berkutowców, oglądam zdjęcia na podstawionym mi pod nos smartfonie, z których ma niezbicie wynikać, że jeden z kolesi, którzy opanowali spychacz, to tak naprawdę oficer milicji, skądinąd wyglądający na standardowego wujka z rodzinnej wigilii: pyzaty, wąsaty... Kilku chłopakom znudziło się siedzenie przy beczce, poszli grać w piłkę. Rząd berkutowców, jak trzecia pierzeja ulicy, gapi się na nich. Ale jest już piąta rano i nie ma w nich już tej beznamiętności co wcześniej. Zimne i harde miny im spełzły, słaniają się już na nogach, trzęsą się z zimna. Sine, metalowe tarcze pobrzękują już nie groźnie, a żałośnie. Aż nam ich żal. Przychodzą dziewczyny z wiadrem gorącej herbaty i herbatnikami. Rozlewają nam, rozdają paczki papierosów. - Im też dajecie? - pokazuję na berkutowców. - A wiesz, że nawet kilka razy próbowaliśmy - mówi pop - ale nic nie mówili. Zresztą, nie mogą. Nie wolno im. - Muszą tak stać jak ch**e - dorzuca inny. *** Gadamy o Unii, o Polsce, w której prawie każdy był: na studiach albo w pracy... - Człowieku - mówi Sasza z Iwano-Frankiwska - ceny u was i u nas takie same, a u nas mięso nawet droższe, ciuchy droższe, sprzęt elektroniczny droższy. A zarabia się średnio jakieś dwa i pół tysiąca hrywien miesięcznie. To sobie sam policz, ile to jest na polskie. - Tysiąc złotych - przeliczam. - No, a to nie jest pensja minimalna, jak u was, tylko średnia. No to się nie dziw, że do was do roboty jeździmy, nawet jeśli płacą nam część stawki, którą płaciliby Polakom. - A Polakom w Anglii część stawki, którą płaciliby Anglikom - mówię. - No tak - uśmiecha się - niech no tylko wstąpimy do Unii, to damy wam spokój i też do Londynu będziemy jeździć. Panuje tutaj, warto wspomnieć, ogólne przekonanie, że jeśli Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową, to wejście do UE dokona się w ciągu mniej więcej roku. Pesymiści mówią o maksymalnie pięciu latach. Hiperoptymiści, czyli, eufemistycznie mówiąc, wyjątkowo kiepsko poinformowani, są święcie przekonani, że Janukowycz odrzucił nie umowę stowarzyszeniową z UE, ale po prostu możliwość wejścia do Unii. O przewidywanych w Unii 15-20 latach nie mówi nikt. O świętym Nigdy też nikt. Ale o Polsce gadamy sporo. Zresztą prawie każdy zna parę słów. I markety Biedronka, i żubrówkę, i piwo Perła i Warka, i PrincePolo. Pytają, co się mówi o Ukrainie w Polsce, opowiadam o stereotypach - pozytywnych i negatywnych. - A co się pisze? - pyta pop. - Bo gadać to każdy głupi może, a pisać to już trudniej. - Że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy - wypalam jak kto głupi oklepaną formułkę. - Bo chcecie mieć bufor między wami a Moskalami, to tak pieprzycie - kwituje Sasza. Uśmiecham się. *** Schodzę Instytucką w dół, jest wpół do szóstej rano, ale Majdan nie śpi. Protestujący porozkładali się po barykadach, wokół ognisk. Ze sceny przez cały czas ktoś próbuje rozbawić majdanowców śpiewając skoczne piosenki na zmianę z hymnem narodowym. Majdan wygląda teraz jak najmniejsze państwo świata - z granicami, "wojskiem" - ochroniarzami, "policją" - służbą porządkową, "służbą zdrowia" - pielęgniarzami z krzyżami namalowanymi czerwoną farbą na białych podkoszulkach nałożonych na kurtki, "stolicą" w okupowanym budynku związków zawodowych, gdzie m.in. urządzone jest centrum prasowe. - Jak tam - pytam chłopaka, który na co dzień pracuje jako kierowca marszrutki w Doniecku, ale mimo miejsca swojego pochodzenia przyjechał na Majdan. - Nie męczy was to jeszcze? - Męczy - przyznaj marszruciarz. - I kto wie, jak to się skończy. Na razie siedzimy, ale końca tego nie widać. Ludzie nadrabiają minami, ale są zmęczeni, choć, jak mówią, siedzieć tu mogą jeszcze długo, ale jeśli władze zdecydują się na kolejną bijatykę Berkutu z demonstrantami, to coś takiego może protest tylko wzmocnić, bo tchnie weń nową energię, i - co tu dużo mówić - nową nienawiść. Chyba, że Berkut wejdzie na sam Majdan i tutaj będzie próbował robić porządek, w "najmniejszym państwie świata"... Ale trudno to sobie wyobrazić. Bo - patrząc na ludzi tu zgromadzonych, na barykady, które nie tylko trudno zdobyć, ale przez które trudno też uciec, i które dla ludzi na Majdanie są potrzaskiem, a także na metody, którymi posługuje się Berkut - to byłaby masakra. Ziemowit Szczerek