Ogień wciąż płonie w trzech wschodnich stanach kraju - Wiktorii, Nowej Południowej Walii i na Tasmanii. Zdaniem przyrodników istnieją obawy, że pożary mogą doprowadzić do wyginięcia niektórych gatunków, gdyż na ogromnym obszarze niszczą one siedliska zwierząt. W całej Australii płomienie strawiły do tej pory 847 tys. hektarów buszu. Największe pożary wystąpiły w stanie Wiktoria, gdzie z ogniem rozpościerającym się na przestrzeni 750 tys. hektarów walczy około 4 tysięcy strażaków. Policja podała, że spłonęło 30 domów. Według straży pożarnej, w poniedziałek, ze względu na lekkie ochłodzenie, ogień nieco zelżał. Mimo tego, płomieni wciąż nie można opanować. - Pożary są tak niszczycielskie i tak szybko się przemieszczają, że zwierzęta nie mają szans się wydostać - powiedział szef miejscowych służb ochrony przyrody, Pat O'Brian. - Zwierzęta giną z gorąca zanim jeszcze płomienie się do nich zbliżą". Dodał, że koale i oposy australijskie, które szukając schronienia instynktownie wspinają się na czubki drzew, nie są w stanie uciec przed pożogą. Natomiast kangury i żyjące w buszu ptaki nie potrafią prześcignąć rozprzestrzeniającego się ognia. - Te pożary bezpośrednio przyczynią się do wyginięcia pewnej liczby gatunków, ale całkowitych skutków nie będziemy znali jeszcze przez 10 lat - powiedział O'Brian. Precyzował, że chodzi tu głównie o charakterystyczne dla regionu gatunki żab i ptaków. Tłumaczył także, że nawet jeśli zwierzęta przeżyją, później na zgliszczach nie będą mogły znaleźć pożywienia. - To po prostu jeszcze jeden gwóźdź do trumny - powiedział Pat O'Brian.