"Stany Zjednoczone uważnie przyglądają się Radzie i swojemu członkostwu w niej. Uważamy, że istnieją pewne aspekty nadające się do znaczącej poprawy" - powiedziała amerykańska ambasador podczas corocznej, trzytygodniowej sesji tego gremium. "Członkostwo w Radzie to przywilej" Haley skrytykowała działalność i skład Rady. "Członkostwo w Radzie to przywilej. Przy tym stole nie powinno być miejsca dla żadnego kraju, który łamie prawa człowieka" - oświadczyła, jako przykład wskazując Wenezuelę. Jako niezrozumiały oceniła fakt, że Rada nie ukarała dotąd Wenezueli za naruszanie praw człowieka. Rząd prezydenta Nicolasa Maduro wezwała do rezygnacji z członkostwa, jeśli "nie uporządkuje spraw w kraju". Ambasador USA wskazała, że Rada pięciokrotnie krytykowała za to politykę Izraela na okupowanych terytoriach palestyńskich, co jej zdaniem świadczy o "chronicznym uprzedzeniu" wobec państwa żydowskiego. Wystąpienie Haley na forum Rady Praw Człowieka, pierwsze od mianowania jej na stanowisko przez prezydenta USA Donalda Trumpa, było oczekiwane z dużym napięciem - zauważa agencja dpa. W marcu pojawiły się spekulacje, że USA mogą zrezygnować z członkostwa w Radzie. W artykule zamieszczonym w piątek na łamach dziennika "Washington Post" Haley domagała się, by Rada "przestała niesłusznie wyróżniać Izrael w swojej krytyce", zarzuciła jej korupcję oraz oceniła, że obecność w jej składzie krajów naruszających prawa człowieka "zaszkodziła reputacji samej Rady oraz walce o prawa człowieka". Brak krytyki dla prezydenta Filipin Jako kraje naruszające te prawa wskazała Wenezuelę oraz Kubę, jednak - jak zauważa agencja AP - nie wspomniała o łamaniu praw człowieka w Egipcie, Arabii Saudyjskiej czy na Filipinach. Associated Press przypomina, że Trump chwalił filipińskiego prezydenta Rodrigo Duterte za brutalną walkę z przestępczością narkotykową, a w maju ogłosił warte setki miliardów dolarów kontrakty na sprzedaż broni dla Arabii Saudyjskiej. Rada Praw Człowieka argumentuje, że jej skład odzwierciedla rzeczywistą sytuację na świecie, a bez Rady sytuacja w zakresie praw człowieka byłaby jeszcze gorsza od obecnej. Wskazuje ponadto, że służy jako forum także do krytykowania państw łamiących prawa człowieka. Za rządów prezydenta USA George'a W. Busha (2001-2009) USA bojkotowały prace Rady z powodu jej krytycznej postawy wobec Izraela. Sytuacja zmieniła się za rządów jego następcy Baracka Obamy, który włączył USA do prac Rady w 2009 roku w nadziei na poprawienie jej skuteczności i wyznaczył ambasadora wyłącznie do spraw Rady. Prezydent Trump dotychczas nie mianował nikogo na to stanowisko i - jak ocenia agencja AP - nie wiadomo, czy ma zamiar to zrobić.