Wiosną, po pierwszym półroczu panowania, podczas podróży do USA Ghani wyznał otwarcie to, co jego rodacy uważają od lat - pokój z talibami nie będzie możliwy, jeśli wcześniej Afganistan nie ułoży sobie stosunków z Pakistanem. Afgański sąsiad, od początku swego istnienia toczący zimną wojnę z Indiami, zawsze widział w Afganistanie zagrożenie lub nadzieję na strategiczną przewagę. Za śmiertelną groźbę uznawał każdy rząd w Kabulu, który utrzymywałby przyjazne stosunki z Indiami, za nadzieję poczytywał zaś szansę ustanowienia w Kabulu władz przychylnych i posłusznych sobie. Afganistan jako jedyne państwo sprzeciwiał się przyjęciu Pakistanu do ONZ, a w latach 50. stoczył z nim graniczną wojnę. Kabul do dziś zresztą nie uznał granicy z Pakistanem. W latach 80. Pakistan pomagał afgańskim mudżahedinom w wojnie z ZSRR, a w latach 90. wspierał talibów. Wszystko po to, by za gospodarzy mieć w Kabulu swoich sojuszników i protegowanych. Nawet po inwazji USA na Afganistan jesienią 2001 r., pozostając oficjalnie w sojuszu z Zachodem, Pakistan po cichu wspierał talibów i udzielał im schronienia na swoim terytorium. Poprzednik Ghaniego, prezydent Hamid Karzaj (2002-2014) wprost oskarżał Pakistan o wspieranie talibów i próbę mieszania się w afgańskie sprawy. Karzaj na własną rękę próbował porozumieć się i dogadać z talibami, ale bez powodzenia. Na początku prezydentury Ghani wydawał się być realistą, pogodzonym z bolesną rzeczywistością. "To w wojnie z talibami leży problem i nie pokój z nimi jest najtrudniejszy - wyznał podczas wiosennej podróży do USA. - W tym wszystkim idzie o to, czy między Afganistanem i Pakistanem będzie panował pokój czy wojna". Postawił wszystkie karty na pokój. Jeździł do Pakistanu, godzić się a tamtejszymi politykami i generałami. Zabronił swojemu wywiadowi dalszego wspierania pakistańskich talibów (w odwecie za pakistańską pomoc dla afgańskiej partyzantki), a wojsko przerzucił na granicę z Pakistanem, by wspólnie z sąsiadem wybijać rebeliantów na pograniczu. Konsternację i gniew wywołał wiosną w Kabulu, zobowiązując się szkolić swoich żołnierzy w Pakistanie i dzielić się informacjami wywiadu z Pakistańczykami. Ghani zdawał się nie zauważać narastającego niezadowolenia i nie słyszeć uwag politycznych rywali, którzy z Karzajem na czele oskarżali go, że staje się pakistańskim wasalem, zaniedbuje sprawy państwa i stolicy. Ghani puszczał krytyki mimo uszu. Najpierw zamierzał przerwać wojnę z talibami, a wszystkim innym zająć się potem. Tłumaczył tylko, że w stanie wojny domowej żadne reformy i tak nie mają szans powodzenia. W międzyczasie, gromiąc zaniedbywane wojsko rządowe, talibowie zajęli północną prowincję Kunduz i powiaty w sąsiednich prowincjach, a na południu opanowali opiumowe zagłębie w Helmandzie. Od jesieni 2001 r. talibowie nigdy nie kontrolowali w Afganistanie aż tak wielkiego obszaru. Ghani nie tylko zaniedbywał wojsko, ale po roku rządów nie udało mu się nawet powołać ministra obrony (trzej kolejni kandydaci zostali utrąceni w parlamencie przez politycznych przeciwników prezydenta). Mając starego rywala w pełniącym obowiązki szefa rządu zeszłorocznym konkurencie do prezydentury dr. Abdullahu, swoją propakistańską polityką i biernością na wojnie Ghani narobił sobie nowych wrogów. Wystąpili przeciwko niemu dawni partyzanccy komendanci i watażkowie z Ismaelem Chanem z Heratu na czele. Na północy lekceważony i odsuwany od władzy wiceprezydent Abdul Raszid Dostum skrzyknął prywatną 20-tysięczną armię (póki co na wojnę z talibami) ślepo mu oddanych rodaków, Uzbeków i sprzymierzył się z innym wrogiem zarówno Ghaniego, jak samego Dostuma, Mohammedem Attą Nurem, dawnym komendantem partyzanckim, a dziś gubernatorem Balchu. Sojusz niedawnych wrogów przypomniał Afgańczykom przymierze, jakie w 1992 r. Dostum, wówczas generał w komunistycznej armii prezydenta Nadżibullaha, zawarł z najsławniejszych z komendantów mudżahedinów Ahmadem Szahem Massudem. Sojusz otworzył Massudowi bramy Kabulu i stał się początkiem wojny domowej. Ignorując Abdullaha, domagającego się zmiany konstytucji i wpisania do niej artykułu sankcjonującego sprawowane przez niego stanowisko premiera (otrzymał je po przegranych wyborach, których nie chciał uznać, dopóki Amerykanie nie wymusili na Ghanim, by podzielił się władzą), Ghani zaniedbał reformę konstytucji i ordynacji wyborczej, bez których nie da się już przeprowadzić planowanych na ten rok wyborów do parlamentu. Pochłonięty rozmowami z Pakistanem i talibami, prezydent zaniedbał także sprawy gospodarki, wyniszczanej przez korupcję, ucieczkę inwestorów, kapitału i ludzi (bogaci Afgańczycy uciekają do Dubaju, a biedni, razem z Syryjczykami i Irakijczykami do Europy). Latem, gdy poparcie społeczne dla Ghaniego z prawie 50 proc. spadło do ledwie 38, afgański prezydent zażądał od Pakistanu gestu, który mógłby przedstawić w Afganistanie jako dowód skuteczności i słuszności swojej polityki. Usiłując pomóc Ghaniemu, w lipcu Pakistańczycy przymusili grupę przywódców talibów do pierwszego, oficjalnego spotkania z przedstawicielami władz z Kabulu. Ale zanim doszło do zapowiadanego drugiego spotkania, rozmowy z talibami zostały zerwane, gdy afgański wywiad (niechętny prezydentowi) ujawnił, że emir afgańskich talibów mułła Omar od dwóch lat nie żyje, a jego towarzysze i Pakistan ukrywali jego śmierć. Wśród talibów doszło do walki o sukcesję, a ich przywódcy uznali, że jedyną szansą, by uniknąć rozłamu, będzie zerwanie rozmów i nasilenie wojny z wojskami Kabulu. W stosunkach między Kabulem i Islamabadem znów zapanowała zimna wojna.