Amerykański dyplomata podczas ostatniego przed dzisiejszym wyjazdem z Włoch spotkania z dziennikarzami wygłosił w czwartek - jak podkreślają gazety - nietypowe przemówienie. Żegnając się z Włochami Spogli, który nie jest zawodowym dyplomatą, lecz przedsiębiorcą, oświadczył, że "Włochy powinny uważać", ponieważ - jak stwierdził - "nie będą w stanie utrzymać swego statusu potęgi gospodarczej, jeśli rezultaty będą tak słabe". Następnie zauważył, że "w tych miesiącach ambasada amerykańska próbowała zachęcić do zmian ekonomicznych i reform, koniecznych do tego, by stawić czoła niskiemu wzrostowi". "Włochy plasują się cały czas bardzo nisko w międzynarodowej klasyfikacji krajów pod względem warunków do prowadzenia biznesu i inwestowania" - ostrzegł ustępujący ambasador. Wymienił największe problemy: powolna biurokracja, sztywny rynek pracy, zorganizowana przestępczość, korupcja i niewydolność wymiaru sprawiedliwości. Spogli mówił też o fatalnym stanie oświaty i szkolnictwa oraz powszechnej nieufności ze strony uczniów i studentów. Włoskie uniwersytety nazwał zaś "tragedią narodową". "To zawstydzające, że nie ma ani jednej włoskiej uczelni w czołówce międzynarodowych rankingów" - ocenił. Komentatorzy w skrajnie różny sposób odnoszą się do surowej oceny, wystawionej Włochom przez Amerykanina. Dominują jednak głosy, że bardziej niż za niedopuszczalną ingerencję należy uważać ją za realistyczną opinię.