Jednocześnie - jak informuje londyński dziennik - rosyjscy generałowie wyrażali niezadowolenie, że Moskwa poprzez podpisanie porozumienia o zawieszeniu broni uniemożliwiła im zakończenie podjętej operacji, czyli zniszczenie armii agresora, tj. Gruzji. "FT" podaje jako przykład niezupełnej subordynacji, że po zawarciu 12 sierpnia porozumienia wojska rosyjskie wtargnęły z Osetii Południowej 30 km w głąb terytorium gruzińskiego i zajęły Gori, skąd wycofały się dopiero 22 sierpnia. "Kreml pominął ten temat milczeniem, ale obserwatorzy twierdzą za kulisami, że przyjął to z dezaprobatą" - czytamy. Gazeta przypomina, że 14 sierpnia dowódca rosyjskich wojsk w Gori generał Wiaczesław Borisow wystąpił w telewizji z komunikatem, że przywraca siły policyjne w mieście. "Decydenci uznali to za problem - cytuje "FT" rosyjskiego deputowanego i wpływowego politologa Siergieja Markowa. - Kiedy oficerowie w Gori oświadczyli w telewizji: "stworzymy lokalną administrację", zostało to bardzo źle przyjęte. Było absolutnie jasne, że to nie jest zadanie dla armii, a także było jasne, że armia niezupełnie pozostaje pod polityczną kontrolą". Aleksandr Prochanow, prawicowy pisarz znany z bliskich kontaktów z najwyżej postawionymi generałami, wyjaśnia w "Financial Timesie", że z punktu widzenia wojska "usłuchało ono rozkazów, ale wystąpiła pewna inercja, tak jak po wyłączeniu silnika, kiedy samochód nadal jedzie". Gazeta przytacza opinię emerytowanego generała Leonida Iwaszowa, który kieruje obecnie moskiewskim think tankiem Akademią Geopolityki, że kiedy prezydent polecił wstrzymanie operacji wojskowej w Gruzji, wywołało to wśród wojskowych powszechne niezadowolenie. "To była agresja, a zgodnie z zasadami sztuki wojennej agresora należy zmusić do kapitulacji. Nie zgadzam się z moim rządem, który wstrzymał tę operację. Gruzińska armia powinna była zostać zniszczona i rozbrojona, tak jak zrobiliśmy z Niemcami i innymi agresorami" - powiedział Iwaszow. Prochanow żartuje jednak: "W najbliższym czasie czołgi nie ruszą na Kreml".