Na grudniowej konferencji w Kopenhadze ma być podpisane światowe porozumienie o redukcji emisji CO2 po 2012 roku (tzw. post-Kioto). Polska chciałaby mieć możliwość dalszego korzystania z "nadwyżek" redukcji osiągniętych od 1988 roku, które można sprzedać na rynku. W sumie polskie emisje spadły o 30 proc., podczas gdy polski cel z protokołu z Kioto wynosił tylko 6 proc. Minister Maciej Nowicki powiedział dziennikarzom, że w przypadku Polski chodzi o ok. 500 mln ton C02, które mogą się bardzo przydać krajom przekraczającym swoje limity z Kioto. - Jeżeli do roku 2012 udałoby się nam sprzedać 100-200 mln ton, to przynajmniej połowa pozostanie do wykorzystania. Licząc 5-7 euro za tonę, to chodzi o miliardy złotych - powiedział minister. Aby przekonać do propozycji, Polska w koalicji z ośmioma innymi nowymi krajami UE zabiegała o przedłużenia systemu po 2012 roku, dodając szereg obostrzeń gwarantujących m.in., że dochody ze sprzedaży będą przeznaczone na redukcję emisji CO2, w tym w krajach trzecich, a roczna sprzedaż będzie ograniczona limitami, by nie destabilizować rynku. - Zmniejszyliśmy nasze emisje o 30 proc., ale kosztem wielkich wyrzeczeń, bankructwa fabryk, wielkiego bezrobocia, galopującej inflacji na początku lat 90. To wielki wysiłek i chcemy, by był on uznany - to nie jest prezent, który dał nam ktokolwiek. My sami to wypracowaliśmy i chcemy to wykorzystać - argumentował Nowicki. We wnioskach końcowych spotkania nie ma jednak gwarancji, że Polska i inne nowe kraje UE zachowają prawo do sprzedaży nadwyżek. Komisja Europejska, wspierana m.in. przez Niemcy, opowiada się za tym, by kraje wchodziły do nowego systemu post-Kioto z czystą kartą, tzn. by niewykorzystane uprawnienia do emisji wygasły. - Dyskusja pokazała, że te propozycje byłyby bardzo trudne, powiedziałbym nawet, że nie do zaakceptowania przez inne kraje. Dlatego będziemy rozważać inne opcje i wrócimy do tego w gronie ministrów środowiska przed konferencją w Kopenhadze - powiedział w imieniu szwedzkiego przewodnictwa minister Andreas Carlgren. Najpierw UE ma porozmawiać o tym z innymi krajami, które mają ogromne nadwyżki, jak Rosja czy Ukraina, które także są zainteresowane utrzymaniem systemu. - Będzie trzeba podyskutować dalej, jakie warunki trzeba będzie spełnić, by móc sprzedawać te nadwyżki. Rzucenie na rynek przez Rosję i Ukrainę wszystkich ich nadwyżek po roku 2012 spowodowałoby załamanie się rynku - powiedział minister Nowicki. Przeciwnicy zachowania prawa do nadwyżek argumentują, że w istocie mogą one zniweczyć ambitne cele zwiększania redukcji CO2, które mają być przyjęte w Kopenhadze, jeśli na ich poczet będzie można zaliczyć "zaoszczędzone" emisje innych krajów, i to z poprzedniego okresu. - Nadwyżki uprawnień, które pozostaną po pierwszym okresie obowiązywania Protokołu z Kioto, muszą zostać skasowane bądź uwzględnione przy ustalaniu celów redukcyjnych na kolejny okres. Nadwyżki te stanowią obecnie aż połowę obecnego celu redukcyjnego UE (20 proc. do roku 2020) i ich przeniesienie na kolejny okres byłoby ogromnym zagrożeniem dla osiągnięcia wymaganych przez naukę celów redukcyjnych - powiedziała Julia Michalak, koordynatorka kampanii Klimat i Energia Greenpeace Polska. Ministrowie porozumieli się w kilku innych spornych zapisach w unijnym mandacie na konferencję w Kopenhadze. UE ma tam domagać się redukcji emisji CO2 w transporcie morskim i lotniczym o odpowiednio 20 i 10 proc. do roku 2020 w porównaniu z 2005 rokiem. Obecnie te sektory nie są objęte protokołem z Kioto, choć w sumie odpowiadają za 5-6 proc. emisji CO2 na Ziemi, a w przyszłości - jeszcze więcej. Dla Polski ważna jest zapowiedź Komisji Europejskiej, że przedstawi szczegółową ocenę zgłoszonych przez inne kraje świata redukcji CO2 i porówna ją ze zobowiązaniami UE, zanim zaproponuje krajom członkowskim przejście z postanowionego już pułapu 20 proc. do 30 proc. w 2020 r. Polska jest wśród krajów, które obawiają się, że UE weźmie na siebie tak ambitny wysiłek bez analogicznych zobowiązań ze strony USA czy Japonii. Pozostał też ogólny zapis, że UE chce zredukować swoje emisje do 2050 roku o 80-95 proc. Jednak środowe porozumienie tylko w niewielkim stopniu przybliża UE do przyjęcia mandatu na konferencję klimatyczną w Kopenhadze, zważywszy, że we wtorek w kluczowych sprawach finansowych nie porozumieli się ministrowie finansów "27". O tym, jaką kwotą - i jak podzieloną między kraje członkowskie - UE jest gotowa wesprzeć kraje Trzeciego Świata w walce ze zmianami klimatycznymi, będą rozmawiać w przyszłym tygodniu szefowie państw i rządów na szczycie UE w Brukseli. Jeśli nie znajdą porozumienia, Unii grozi brak mandatu na konferencję klimatyczną, co oznacza, że w Kopenhadze kraje członkowskie musiałyby indywidualnie walczyć o swoje interesy, a szanse na ambitne porozumienie spadają. - Bez pieniędzy nie ma porozumienia w Kopenhadze - ostrzegł unijny komisarz ds. środowiska Stawros Dimas, który przyznał, że po fiasku wtorkowych negocjacji te w środę były "bardzo trudne". Zdaniem Greenpeace, ani ministrowie środowiska, ani finansów nie stanęli na wysokości zadania. - Zmiany klimatu to nie kwestia polityczna, ale być albo nie być dla tysięcy ludzi na naszej planecie, którzy już dziś cierpią z powodu ich skutków. Im dłużej UE będzie zwlekać z podjęciem decyzji o zwiększeniu swojego celu redukcyjnego i określeniu finansowego wsparcia dla krajów rozwijających się, tym większe ryzyko, że w Kopenhadze nie uda się osiągnąć porozumienia, które jest dla kluczowe dla przyszłości naszej planety - oceniła Julia Michalak.