Niewątpliwie na czasie jest teraz stawanie w obronie mniejszości seksualnych, etnicznych, podążanie z prądem poparcia dla odpowiednich grup interesu i promowanie wolności, które niesie ze sobą demokracja. Są jednak tacy, którzy obowiązujące kanony łamią, jakby za wszelką cenę nie chcieli dać się wpasować w mundurek "pana politycznie korekt". Ich przeciwnicy mówią o ich ideologicznym zapóźnieniu, a "płynący pod prąd" bronią wolności słowa. Oto niektóre najsłynniejsze "wpadki" polityczne ostatnich miesięcy: Komisarz - moralista Przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso został zmuszony do wycofania pierwszego zaproponowanego składu Komisji w związku z kontrowersjami, jakie budziły nominacje. Chodziło w szczególności o włoskiego polityka Rocco Buttiglionego, zdeklarowanego katolika, krytykowanego za wypowiedzi na temat rodziny i homoseksualizmu. Włoch szokował opinię publiczną, nazywając samotne matki "niezbyt dobrymi kobietami", a homoseksualizm "grzechem i nieładem moralnym". Po rezygnacji z nominacji Buttiglione zapytany o to, czy wciąż uważa homoseksualizm za grzech, odparł , że może tak myśleć . W odpowiedzi na pojawiające się zarzuty zastosowania "kary za wiarę" przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Josep Borrell, zapewnił, że unijne zgromadzenie "nigdy nikogo nie dyskryminowało z powodu jego wiary". Walka z "lobby homoseksualnym" "Parlament Europejski stał się zakładnikiem lobby homoseksualnego Europy" - powiedział w październiku podczas obrad Parlamentu Europejskiego Bogusław Rogalski z Ligi Polskich Rodzin. Przewodniczący PE Josep Borell odmówił LPR prawa do głosu. Posypały się żądania o "uciszenie chuliganów". Dla dobra homoseksualistów Po zaakceptowaniu przez Senat długo forsowanej ustawy o związkach partnerskich Adam Biela (LPR), powiedział, iż regulacja ta nie tylko "burzy istniejący ład społeczny, lecz jest wręcz wymierzona przeciwko osobom, którym miała pomóc". Szkoda ta miałaby według niego polegać na "skracaniu życia" homoseksualistom, poprzez zwiększoną możliwość zarażania się chorobami przenoszonymi drogą płciową. Zdrowie, ale nie dla wszystkich Zdrowie, ale nie dla wszystkich - za propagowanie takich opinii na forum europejskim wiceminister zdrowia Rafał Niżankowski stracił posadę. Poglądy ministra wywołały konsternację w Brukseli. Wiceminister napisał w odpowiedzi na dokument dotyczący nowej unijnej strategii zdrowia, że "nie można ofiarować dobrego zdrowia wszystkim mieszkańcom Europy, bo niektórzy potrzebują być chorzy, a niektórzy mają złe geny". Straszenie upiorami historii W ferworze "popisów" podczas obrad sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen Józef Gruszka zapytał Różańskiego, czy nie jest on związany z byłym funkcjonariuszem UB o takim samym nazwisku (Józef Różański był katem UB - red.). Różański odesłał Gruszkę do podręczników historii, a poseł Andrzej Celiński podsumował wypowiedź Gruszki krótko: "Chamstwo". Pod prąd "pomarańczowej rewolucji" W polskim parlamencie wielu posłów manifestuje solidarność z ukraińską opozycją. Do klap marynarek przypinają pomarańczowe wstążeczki, a na salę obrad przynoszą pomarańczowe chorągiewki i pomarańcze. "Czy godzi się, by najwyższa władza ustawodawcza reklamowała importerów pomarańczy?" - zapytał podczas głosowania nad poprawkami do budżetu Antoni Stryjewski (Ruch Katolicko-Narodowy), odnosząc się do pomarańczy leżących na pulpicie marszałka Józefa Oleksego. "Ta pomarańcza jest kolorem ukraińskiej opozycji" - odparł Oleksy i dodał żartobliwie: "Zachęcam do spożywania, wyglądałby pan bardziej krzepko". Knebel dla prasy Grzegorzowi Kurczukowi nie spodobały się artykuły krytykujące SLD, które ukazały się w "Dzienniku Wschodnim". Dlatego umówił się z redaktorem naczelnym tej gazety Andrzejem Mielcarkiem na spotkanie w siedzibie redakcji. Całą rozmowę bez wiedzy Kurczuka nagrał redaktor Mielcarek. "Groził mi. Naciskał. Zapowiedział, że jak nie zaprzestaniemy drukować rzekomych kłamstw, ale żadnego sprostowania nie przysłał, to wezwie do niekupowania 'Dziennika'. A także zakaże umieszczania reklam. Potraktowałem te groźby bardzo poważnie. Kurczuk to przecież wpływowy, I-ligowy polityk" - relacjonował red. Mielcarek. Kurczuk wyjaśnił, iż spotkał się z red. Mielcarkiem jedynie po to, by bronić przed nierzetelnymi informacjami, jakie na jego temat i SLD ukazały się w "Dzienniku". Przyznał też, że zapowiedział, iż zaprzestanie czytania tego tytułu. "Mam prawo nie kupować nieobiektywnej gazety. A także ostrzec przed nią innych. I wolno mi to robić" - uważa Kurczuk. Jesteś oburzony? Podzielasz te poglądy? Czy wolność słowa to priorytet? A może powinna być ograniczana? W jakich przypadkach? Zapraszamy do dyskusji.