Zapowiedziała jednocześnie, że szkocki rząd rozważy "wszystkie rozsądne opcje", jeśli gabinet Borisa Johnsona będzie odmawiał zgody na plebiscyt. Sturgeon przedstawiła przed południem 38-stronicowy dokument, który uzasadnia przeprowadzenie kolejnego referendum. Zapowiedziała, że jeszcze w czwartek prześle brytyjskiemu rządowi ten dokument oraz projekt ustawy o przekazaniu kompetencji do rozpisania referendum w ręce deputowanych szkockiego parlamentu. "Podstawową zasadą demokracji jest to, że decyzje dotyczące konstytucyjnej przyszłości Szkocji powinny należeć do ludzi, którzy tu mieszkają. Rząd szkocki ma wyraźny demokratyczny mandat, aby zaoferować ludziom wybór co do przyszłości poprzez referendum w sprawie niepodległości, a rząd brytyjski ma demokratyczny obowiązek to uznać. Mandat, który mamy, aby zaoferować Szkotom wybór co do ich przyszłości, jest zgodnie z każdym normalnym standardem demokracji, bezdyskusyjny" - napisano w dokumencie. "Nie powinni mieć złudzeń" Szkocki rząd argumentuje, że w stosunku do 2014 roku, kiedy odbył się pierwszy plebiscyt, nastąpiła znacząca zmiana sytuacji, bo Szkocja stanęła przed perspektywą wyjścia z Unii Europejskiej wbrew swojej woli, zaś brexit pokazuje, że opinia Szkocji nie jest brana pod uwagę. "Dlatego dziś wzywamy rząd brytyjski do wynegocjowania i uzgodnienia przekazania uprawnień, które w bezsprzeczny sposób dałyby szkockiemu parlamentowi prawo do rozpisania referendum w sprawie niepodległości. Spodziewam się, że w najbliższym czasie po prostu usłyszymy ponowne wyrażenie sprzeciwu przez rząd brytyjski. Ale nie powinni mieć złudzeń, że to będzie koniec sprawy" - napisała Sturgeon. Przekonuje też, że wybory do Izby Gmin z 12 grudnia, w których kierowana przez nią Szkocka Partia Narodowa (SNP) zdobyła 48 spośród 59 przypadających na Szkocję mandatów daje "niezaprzeczalny" mandat do przeprowadzenia nowego referendum. Sturgeon deklarowała w kampanii, że celem jest przeprowadzenie plebiscytu w drugiej połowie 2020 roku, a każdy głos oddany na SNP jest poparciem niepodległości. Johnson nie zgadza się na nowe referendum Brytyjski premier Johnson nie zgadza się na nowe referendum, argumentując, że sprawa niepodległości Szkocji została rozstrzygnięta w 2014 roku, kiedy przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiedziało się 55 proc. głosujących, a wcześniej wszystkie strony zgodziły się, że będzie to jedyny plebiscyt w tej sprawie w tym pokoleniu. Jak zapowiedział minister ds. Szkocji Alister Jack, rząd ma zamiar zwiększyć inwestycje w Szkocji, tak aby rok 2020 nie był rokiem kolejnych podziałów i politycznych sporów, lecz wzrostu gospodarczego i wyrównywania szans dla całego kraju. Sturgeon argumentuje jednak, że im bardziej rząd Partii Konserwatywnej będzie blokował referendum, tym bardziej będzie to przekonywało Szkotów do niepodległości. "Im bardziej rząd torysów dąży do zablokowania woli szkockich obywateli, im bardziej okazuje całkowitą i dogłębną pogardę dla szkockiej demokracji, tym poparcie dla niepodległości będzie rosło, a zatem ich krótkoterminowa strategia zasiewa, moim zdaniem, ziarna ich porażki w długi terminie" - mówiła. Sturgeon wspomniała też, że w przypadku odmowy rozważy wszystkie rozsądne opcje. Do tej pory wykluczała ona przeprowadzenie jednostronnego referendum, tak jak to zrobiły w 2017 roku władze Katalonii, choć takie rozwiązanie popiera część członków SNP. Jednak referendum przeprowadzone bez zgody Londynu znacząco zmniejszy szanse Szkocji na szybkie wejście do UE, co jak deklarują władze w Edynburgu jest ich priorytetem. SNP odniosła sukces w zeszłotygodniowych wyborach, zwiększając swój stan posiadania o 13 mandatów, ale głosowało na nią tylko 45 proc. wyborców w Szkocji - o niecałe dwa punkty proc. więcej niż na partie, które sprzeciwiają się secesji. Według sondaży z ostatnich miesięcy różnica między zwolennikami i przeciwnikami niepodległości znacznie zmniejszyła się w porównaniu z wynikami referendum z 2014 roku, choć w większości przypadków nadal nieznaczną przewagę mają ci drudzy.