Wg "The Sun" do ataku miało dojść na paradzie w pobliżu koszar Lee Rigby’ego - brytyjskiego żołnierza, który dwa lata temu padł ofiarą brutalnego ataku islamistów. Spisek wyszedł na jaw podczas próby zwerbowania dziennikarza, prowadzącego śledztwa w sprawie działalności ekstremistów. Jeden z mocodawców, przebywający w Syrii, próbował przekonać dziennikarza do spowodowania wybuchu. - To musi być potężna eksplozja. Muszą zginąć innowiercy i ich żołnierze, którzy służyli w Iraku i Afganistanie. Wskocz w tłum i zdetonuj bombę - miał powiedzieć dżihadysta. Jak informuje gazeta, wspomniany dziennikarz, po zebraniu wszystkich informacji, powiadomił o planowanym zamachu policję. Doniesienia te nie zostały potwierdzone przez służby. Wczorajsze zamachy we Francji, w Tunezji i Kuwejcie spowodowały międzynarodowe poruszenie. Do najtragiczniejszego w skutkach zamachu w Tunezji przyznała się grupa bojowników Państwa Islamskiego. W oświadczeniu zamieszczonym w piątek wieczorem na Twitterze terroryści udostępnili trzy zdjęcia pokazujące zamachowca. "Nasz brat, żołnierz kalifatu, Abu Jihja al-Kairuni, dotarł do celu, do hotelu Imperial, pomimo środków bezpieczeństwa" - głosi oświadczenie. Jak dodano, zabił on "40 niewiernych". W wyniku zamachów zginęło łącznie 67 osób.