Na styku między Hongkongiem z jego specjalnym statusem a Chinami kontynentalnymi "rozstrzyga się to, kto odziedziczy Ziemię: konfucjańska dyktatura partyjna, która chce ukształtować człowieka i media na własne podobieństwo, czy idea rzeczywistości i prawdy obrządku zachodniego" - pisze dziennik "Die Welt". "Nie jest to rewolta na krańcu świata, tylko zmagania o człowieka i władzę w epicentrum rewolucji cyfrowej. Hongkong staje się laboratorium doświadczalnym przyszłości nie tylko Chin" - dodaje. "Tagesspiegel" prognozuje, że podobne starcia jak w Hongkongu mogą powtórzyć się w innych miejscach. "Demonstrantom chodzi o zachowanie wolności obywatelskich i obronę przed coraz silniejszymi wpływami Chin (kontynentalnych). Po jednej stronie stoi demokracja, po drugiej socjalizm chińskiego typu". Dziennik przypomina, że Pekin z rosnącą pewnością siebie "sprzedaje" swój ustrój jako pełnowartościową alternatywę dla systemów demokratycznych. Dowodem na to ma być też gospodarczy projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, dzięki któremu Chiny uzyskują wpływy w wielu państwach na świecie. Tysiące osób wyszły na ulice Setki tysięcy osób wyszły w niedzielę na ulice Hongkongu, by zaprotestować przeciwko zmianom prawa ekstradycyjnego, umożliwiającym przekazywanie podejrzanych władzom Chin kontynentalnych. Mógł to być tam największy marsz protestacyjny od 2003 roku. Gazeta "Frankfurter Allgemeine Zeitung" nie jest zdziwiona zmianami prawa. "Chiny od lat starają się okiełznać buntowniczego ducha Hongkongu. Małymi kroczkami ogranicza się wolność, przy chętnej współpracy lokalnego rządu. Demokratycznie wybrani deputowani są dyskwalifikowani, a przywódcy pokojowych protestów skazywani na wysokie wyroki więzienia" - przypomina dziennik. "Strach, że wirus wolności z Hongkongu zaatakuje Chiny, ulotnił się. Pekin nie jest już skazany na gospodarczą siłę przyciągania Hongkongu, która wymagała istnienia państwa prawa. Nie potrzebuje okna na świat, bo Chiny są w centrum tego świata" - konkluduje "FAZ". "Milczenie Brytyjczyków jest haniebne" "Sueddeutsche Zeitung" ubolewa nad brakiem reakcji ze strony Zachodu. "Demonstranci maszerujący w niedzielę ulicami Hongkongu pokazali, jak bardzo lokalni mieszkańcy są zdesperowani. Codziennie na własnej skórze odczuwają, jak długie ręce Pekinu sięgają coraz głębiej w ich życie: jak prezydent Xi Jinping dąży do totalnej inwigilacji swoich obywateli. Milczenie Brytyjczyków na temat sytuacji w ich byłej kolonii jest haniebne. Ale również USA, UE i kraje, takie jak Niemcy, robią do tej pory za mało" - stwierdza gazeta. Według organizatorów w niedzielnej manifestacji wzięło udział 1,03 mln osób, co oznacza, że uczestniczył w nich co siódmy mieszkaniec Hongkongu. Według danych hongkońskiej policji w szczytowym momencie demonstrowało 240 tys. osób. Hongkong, była brytyjska kolonia, został przekazany Chinom w 1997 roku i od tego czasu funkcjonuje jako specjalny region administracyjny ChRL. Zarządzany jest zgodnie z zasadą "jeden kraj, dwa systemy", która teoretycznie przyznaje mu szeroki zakres autonomii. W ostatnich latach Pekin nasila jednak ingerencje w wewnętrzne sprawy regionu, co według obserwatorów prowadzi do erozji jego autonomii i swobód obywatelskich. Z Berlina Artur Ciechanowicz