"Zachód nie może się dalej pozwolić wodzić za nos Rosji. Rosyjski prezydent kompletnie nie jest zainteresowany uspokojeniem i stabilizacją sytuacji na Ukrainie. Chciałby mieć on takie upadłe państwo jako strefę zaporową przed demokracją i praworządnością" - donosi gazeta. "Przez długi czas zachodnia polityka zachowywała się tak, jakby nie pojmowała putinowskiej maskarady w ochronnych barwach. W Berlinie, Paryżu i Londynie chciano tylko wierzyć w zapewnienia Moskwy, że nie ma ona nic wspólnego z wojną na wschodzie Ukrainy. Ale teraz Putin nie pozostawił Zachodowi nawet tego złudzenia. Rosja prowadzi ze swym sąsiadem namiestniczą wojnę, w której coraz mniej zastępują ją 'ukraińscy' separatyści i sama coraz częściej przejmuje stery działań w trakcie operacji. Bowiem bitwa o wschód Ukrainy nie przebiegała całkiem po myśli Moskwy" - zaznacza "Frankfurter Allgemeine Zeitung"."Pomimo znacznego dozbrojenia prorosyjskie oddziały separatystów znajdowały się często w defensywie. Ale porażka rebeliantów i uspokojenie sytuacji w tym regionie pod kontrolą ukraińskiego rządu byłyby sprzeczne z interesami Kremla. Celem Putina nie jest bynajmniej stabilizacja państwa sąsiada, lecz jego destabilizacja. Chce on w ten sposób udaremnić zwrot Ukrainy ku Zachodowi. Bowiem kraj z takimi »problemami« nie wchodzi w rachubę ani dla UE ani dla NATO" - dodaje niemiecki dziennik."Sojusz Północnoatlantycki, inaczej niż są o tym przekonani apologeci Zachodu, nie jest dla Putina największym zagrożeniem. Daleko bardziej obawia się on tego, że o granice Rosji mogłaby oprzeć się demokracja i praworządność" - dodaje. "Die Welt", w komentarzu pod tytułem "Putin prowadzi nikczemną wojnę" donosi natomiast: "Podobnie jak na Węgrzech w 1956 roku, w Czechosłowacji w 1968, w Afganistanie w 1979 i w Gruzji w 2008 roku Zachód nie może interweniować. Wojna z mocarstwem atomowym byłaby samobójstwem. Ale nakazem chwili nie jest też kładzenie uszu po sobie. Amerykanie i Europejczycy powinni zadziałać odstraszająco na polu militarnym i ekonomicznym, nakreślić 'czerwoną linię', jednocześnie sygnalizując Moskwie, że negocjacje są możliwe w każdej chwili". "Teraz wybiła godzina NATO. Kolejny już raz jego członkowie powinni zadeklarować, że solidarność wewnątrz sojuszu odnosi się do wszystkich jego członków: Portugalii i Polski, Belgii i krajów bałtyckich. Ponadto byłoby dobrze, żeby NATO szybko zwiększyła liczebność swych oddziałów szybkiego reagowania i tak dalece poprawiła infrastrukturę u swych członków w Europie wschodniej, by ich żołnierze byli w każdej chwili gotowi do akcji" - dodaje "Die Welt". "Poza tym trzeba uświadomić Putinowi, jakie koszty poniesie za swoje zachowanie. Listę sankcji można jeszcze wydłużyć. Ich zaostrzenie może odbyć się przede wszystkim za sprawą Europejczyków. Rychło powinni znaleźć jeden głos. Nie może być tak, jak już się często zdarzało, że Europa jest gospodarczym gigantem, ale politycznym karłem i militarnym robaczkiem" - zaznacza. "Frankfurter Rundschau" donosi, iż "jeszcze nie dalej jak we wtorek prezydent Rosji Władimir Putin radził swemu koledze, prezydentowi Petrowi Poroszence, by usiadł do negocjacji z separatystami, żeby wreszcie położyć kres temu 'ukraińskiemu konfliktowi'. Tak jakby chodziło tam o jakąś wojnę domową, której zakończenia Rosja pragnie tak samo, jak wszyscy inni sąsiedzi Ukrainy, i z której rozwojem kompletnie nie ma nic wspólnego" "Rosja wspierała separatystów od samego początku. Ale najpóźniej od ostatnich kilku dni mnożą się doniesienia niezależnych obserwatorów o rosyjskich oddziałach na ukraińskim terytorium, tak, że moskiewskie dementi udziału w wojnie na Ukrainie stają się farsą. Jak w przypadku aneksji Krymu Rosja zdejmuje maskę, twierdząc, że wszystko dzieje się w zgodzie z międzynarodowym prawem. Zachód musi na to zareagować" - zaznacza "Frankfurter Rundschau". "Trierischer Volkssfreund" zauważa, że "najpóźniej teraz wszystkim politykom musi zaświtać, czego Zachodowi brak. Nie ma ani spójnej polityki zagranicznej, ani wspólnej polityki obronnej. Nie ma nawet żadnej strategii NATO z prawdziwego zdarzenia na wypadek, jaki zaistniał teraz. To, czego byłoby potrzeba to Stany Zjednoczone Europy ze wspólną polityką zagraniczną, gospodarczą i bezpieczeństwa. Ale zamiast tego wszystkim żywotnym tematom europejskim dolegają narodowe egoizmy, nikczemne spory i znużenie europejską ideą". "A co w takiej sytuacji robi światowe mocarstwo jak USA? Nie przejawia najmniejszej ochoty, by zaangażować się na Starym Kontynencie w większym stopniu, niż tylko powierzchowne zachowanie twarzy. Kremlowski przywódca doskonale o tym wszystkim wie. I bezpardonowo wykorzystuje sytuację. Jak daleko się posunie? Nikt tego naprawdę nie wie i dlatego ten kryzys jest tak niesłychanie niebezpieczny" - stwierdza "Trierischer Volkssfreund". "Znaczną częścią politycznej schedy po Putinie będzie stwierdzenie, że słowa nic nie znaczą" - zaznacza "Sueddeutsche Zeitung". "Nie dlatego, że politycy na całym świecie coś tam wygadują, tylko dlatego, że jego rodzima publiczność już w ogóle nie szuka logiki w jego słowach. Teraz dobry jest każdy wykręt słowny, byleby tylko przywalić Obamie, Merkel & Co" - dodaje. "Taka poddańczość, taki upojny sojusz wodza z narodem, występuje albo u zenitu władzy, albo wtedy, kiedy dla wodza i dla narodu zaczyna robić się gorąco. W Rosji mamy do czynienia z obydwoma przypadkami. Naród rezygnuje z importowanej kiełbasy, żeby Putin mógł dalej siedzieć na swym wysokim, chwiejącym się tronie" - podsumowuje. opr. Małgorzata Matzke/Redakcja Polska Deutsche Welle