"FAZ" podkreśla, że jeszcze w środę przed odlotem do Warszawy szef MSZ Niemiec Heiko Maas mówił, że zaproszenie to "szczególny znak zaufania" ze strony polskiego rządu. Minister jest najwyższym rangą przedstawicielem RFN biorącym udział w uroczystościach od 2004 roku, kiedy do Warszawy przyjechał kanclerz Gerhard Schroeder. "FAZ" wspomina 200 tys. ofiar, które zginęły z rąk Niemców, rzeź Woli, okrucieństwo SS i Wehrmachtu, wypędzanie pozostałych przy życiu mieszkańców, roboty przymusowe i niemal całkowite wymazanie Warszawy z powierzchni Ziemi. "Powstanie warszawskie jest centralnym wydarzeniem w zbiorowej pamięci Polaków. W komunistycznej Polsce nie było na nie jednak miejsca. 'Burżuazyjna' walka Armii Krajowej była w dużej mierze potępiana. Każdy, kto walczył przeciwko narodowym socjalistom jako powstaniec nie powinien był się tym chwalić. Zmieniło się to w latach osiemdziesiątych, a najpóźniej całkowicie się odwróciło w 2015 r., kiedy PiS doszedł do władzy" - zauważa "FAZ". "Dla Polski wojna zakończyła się tak, jak się rozpoczęła" Natomiast "Tagesspiegel" przypomina, że "kiedy armia Hitlera była w odwrocie, polskie państwo podziemne chciało własnymi siłami wyzwolić kraj spod obcego panowania". "Ale tak, jak było to wielokrotnie w ich historii, Polacy doświadczyli współpracy między potężnymi sąsiadami - Niemcami i Rosjanami. Mimo wszelkich ideologicznych sprzeczności zarówno naziści, jak i Sowieci, mieli interes, by nie dopuścić do powstania suwerennej Polski" - zauważa. "Tagesspiegel" zwraca uwagę, że przez 63 oszałamiające dni powstańcy odwagą i uporem nadrabiali braki w uzbrojeniu i zaopatrzeniu. Podczas gdy Wehrmacht i SS dławiły powstanie, Stalin nakazał Armii Czerwonej czekać na drugim brzegu Wisły. Nie pozwolił też zachodnim aliantom korzystać z lotnisk pod sowiecką kontrolą, uniemożliwiając w ten sposób zaopatrywanie powstańców. "Dla Polski wojna zakończyła się tak, jak się rozpoczęła: paktem między Hitlerem a Stalinem" - konstatuje berliński dziennik. "Fakt, że w 1939 roku Związek Sowiecki był współsprawcą i uniemożliwił wyzwolenie się Polaków w 1944 r. nie zmniejsza niemieckich zbrodni. To ogromne szczęście i łaska, że Niemcy są dziś szanowani przez większość wschodnich sąsiadów. Ma to również związek z tym, że Niemcy biorą odpowiedzialność za swoje winy, podczas gdy dzisiejsza Rosja ma problem, by uczciwie i otwarcie mówić o własnych okrucieństwach w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej" - zauważa komentator "Tagesspiegla", powątpiewając jednocześnie, by Niemcy rzeczywiście docenili to, że zostali szczęśliwie zrehabilitowani. Przypomina, że minister spraw zagranicznych RFN Heiko Maas bierze udział w obchodach 75. rocznicy wybuchu Powstania, a prezydent Frank-Walter Steinmeier będzie w Polsce 1 września. "Niemiecki Bundestag nie widzi jednak powodu do uczczenia ani 1 sierpnia, ani 1 września. Czy daty te są za mało ważne, by przerwać wakacje posłów? Byłoby to haniebne" - puentuje "Tagesspiegel. "Powstanie warszawskie wyznacza poczucie wartości narodu polskiego" Monachijski "Sueddeutsche Zeitung" w swojej relacji z Warszawy zwraca uwagę na wypowiedź Maasa, porównującą powstanie warszawskie ze spiskowcami, którzy pod kierownictwem Clausa von Stauffenberga próbowali zabić Hitlera 20 lipca 1944 roku. "Kiedy widzę, jak mało ich tam było, a jak wielu tutaj w Warszawie wystąpiło przeciwko Hitlerowi, to dochodzę do wniosku, że powinno to może być bardziej uświadamiane w Niemczech" - powiedział szef niemieckiej dyplomacji cytowany przez gazetę. "Polacy z bólem zdają sobie sprawę, jak mało Niemcy wiedzą o powstaniu warszawskim i cierpieniu podczas II wojny światowej" - zauważa dziennik. Przywołuje on też historię Heinza Reinefartha - generała SS, kata Woli - odpowiedzialnego za wymordowanie 50 tys. cywili. Nie poniósł on żadnych konsekwencji za popełnione zbrodnie. Dostał się on do amerykańskiej niewoli, polskie starania o ekstradycję spełzły na niczym. W 1949 roku w procesie denazyfikacyjnym został oczyszczony. Przez wiele lat pełnił funkcję burmistrza miasteczka Westerland na wyspie Sylt. "Kiedy Polacy w tych dniach czczą pamięć o powstaniu warszawskim, to oddają hołd nie tylko odwadze powstańców, ale też sile, która pozwoliła podnieść się po całkowitej katastrofie. Powstanie warszawskie wyznacza poczucie wartości narodu polskiego, ale oznacza także podwójną niemiecką winę. Winę sprawców, ale także winę zapomnienia. Przez dziesięciolecia cierpienie Polaków odgrywało podrzędną rolę dla wielu Niemców. To podwójne obciążenie dźwiga minister spraw zagranicznych Heiko Maas jako przedstawiciel Niemiec podczas obchodów w Warszawie" - pisze w komentarzu "Sueddeutsche Zeitung". Według dziennika ze stolicy Bawarii przed niemiecką dyplomacją stoi ogromne wyzwanie: pogodzenie historycznej odpowiedzialności w nowych warunkach. "W relacjach z rządzoną przez konserwatystów i nacjonalistów Polską chodzi o pogodzenie historycznej odpowiedzialności za wschodniego sąsiada z odpowiedzialnością za projekt integracji europejskiej" - orzeka gazeta. Stwierdza, że zobowiązania wynikające z historii nie mogą być pretekstem do milczenia w kwestiach praworządności i demokracji. Dziennik nadmienia, że RFN nie jest zobowiązana do lojalności wobec konkretnego polskiego rządu. Jednocześnie "SZ" opowiada się za znalezieniem jakiegoś sposobu na uczynienie zadość polskim żądaniom reparacji. "Nie odbędzie się to w drodze ich wypłacenia, ale Niemcy mogłyby się zaangażować w symboliczne projekty, jak np. odbudowa Pałacu Saskiego" - proponuje liberalny dziennik. Przypomina też, że brak zaufania Warszawy wobec Berlina wynika z prorosyjskich sympatii w Niemczech. "Żądania ze strony wschodnioniemieckich polityków bezwarunkowego zniesienia sankcji wobec Rosji, budowa Nord Stream 2 oraz dyskusje na temat wydawania 2 proc. PKB na cele wojskowe budzą podejrzenia w Polsce. Na uwagę zasługuje w tym kontekście często padający w RFN argument, że niemieckie zbrojenia zaburzą równowagę w Europie i zaniepokoją sąsiadów. Prawda jest dokładnie odwrotna. Polska oczekuje, że Niemcy dotrzymają zobowiązań NATO. Jeśli Polska obawia się jakichś Niemiec, to takich, które łamią obietnice" - puentuje "SZ". Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)