Niemieccy komentatorzy są zgodni: rzadko wybory regionalne w Niemczech dostarczają tyle emocji, co niedzielne głosowanie w Badenii-Wirtembergii. Nie tylko mogą one zakończyć kilkadziesiąt lat dominacji chadeków w tym landzie, ale także wyłonić pierwszego premiera kraju związkowego Niemiec z partii Zielonych. Jak wynika z sondażu ośrodka Forsa, który opublikowano w czwartek, rządząca w Badenii-Wirtembergii od 1996 r. koalicja chadeckiej CDU oraz liberalnej FDP pod kierunkiem premiera landu Stefana Mappusa (z CDU) może liczyć na 43 proc. głosów. Na chadeków przypadło z tego 38 proc., a na liberałów - 5 proc. Z kolei Zieloni i Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) mogą wspólnie zdobyć 48 procent; na oba te ugrupowania chce głosować po 24 proc. wyborców. I to ta konstelacja ma większe szanse na objęcie władzy w blisko 11-milionowym regionie, landzie o najwyższym wzroście gospodarczym i najniższym bezrobociu, ojczyźnie Porsche i Mercedesa. Na czele rządu krajowego stanie lider tego ugrupowania, które zdobędzie więcej głosów, czyli albo szef SPD w regionie 37-letni Nils Schmid albo 62-letni lider Zielonych Winfried Kretschmann. Na taką sensację zanosiło się już od kilku miesięcy, kiedy to Zieloni zyskali rekordową popularność - głównie na fali protestów przeciwko budowie nowego podziemnego dworca kolejowego w stolicy landu Stuttgarcie, a także wskutek niezadowolenia z rządzącej w Niemczech chadecko-liberalnej koalicji pod kierunkiem Merkel i szefa FDP, wicekanclerza Guido Westerwellego. Po niedawnej katastrofie nuklearnej w Japonii na nowo odżył niemiecki spór o wykorzystanie energii atomowej, który - jak pokazały sondaże - jeszcze bardziej pogrążył koalicję, a wiatru w żagle dodał Zielonym i SPD. Wprawdzie zaraz po awarii w japońskiej elektrowni atomowej Fukushima Merkel ogłosiła moratorium na wdrożenie przyjętej w zeszłym roku ustawy o wydłużeniu okresu eksploatacji niemieckich reaktorów i nakazała przejściowe wyłączenie siedmiu najstarszych elektrowni jądrowych, ale działania te uznano jedynie za manewr, podyktowany obawą o wynik wyborów regionalnych. W Badenii-Wirtembergii znajdują się cztery elektrownie atomowe, w tym dwie sprzed 1980 r. Premier landu Stefan Mappus, do niedawna orędownik energii jądrowej, nakazał w zeszłym tygodniu wyłączenie tych najstarszych reaktorów. Podobnej taktyki wyborczej niemiecka opozycja dopatruje się również w powściągliwej postawie rządu, a szczególnie szefa dyplomacji Guido Westerwellego w sprawie konfliktu w Libii. Niemcy wstrzymały się bowiem od głosu w sprawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ dotyczącej Libii oraz nie biorą udziału w międzynarodowej interwencji zbrojnej przeciwko siłom Muammara Kadafiego. Jeżeli zatem sondaże się potwierdzą, to wybory w Badenii-Wirtembergii mogą zostać uznane za swoiste wotum nieufności pod adresem federalnego rządu w Berlinie. Porażka koalicji w tym regionie osłabi pozycję rządu Merkel w drugiej izbie niemieckiego parlamentu, Bundesracie. Już wiosną zeszłego roku chadecko-liberalna koalicja straciła większość w tej izbie, złożonej z przedstawicieli krajów związkowych. To powoduje, że rządowi trudniej przeprowadzać ważne ustawy. Utrata władzy w bastionie konserwatystów może też zachwiać pozycją Merkel w jej partii CDU, choć - jak twierdzą komentatorzy - obecnie żaden czołowych polityków chadecji nie jest w stanie poważnie zagrozić przewodniczącej ugrupowania. W dużo gorszej sytuacji znajdzie się jednak wicekanclerz i szef koalicyjnych liberałów Guido Westerwelle, który na majowym zjeździe FDP zapewne będzie zmuszony walczyć o utrzymanie przywództwa w swojej partii. W niedzielę głosują także mieszkańcy landu Nadrenia-Palatynat na zachodzie Niemiec. Według sondaży u władzy utrzymają się rządzący w tym regionie od 1994 r. socjaldemokraci z premierem Kurtem Beckiem na czele, którzy zapewne utworzą koalicję z partią Zielonych.