Bawarscy chadecy wprawdzie wygrali wybory do parlamentu krajowego (Landtagu), ale uzyskali najsłabszy od blisko półwiecza rezultat - 43 procent. "Taki wynik nie śnił się przywódcom CSU nawet w najgorszych koszmarach" - pisze "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Jak dodaje, jest to konsekwencją słabości liderów CSU: premiera Bawarii Guenthera Becksteina oraz szefa partii Erwina Hubera. W zeszłym roku zastąpili oni długoletniego premiera i przewodniczącego CSU Edmunda Stoibera. "W poniedziałek w Monachium słońce wschodzi o 7.09. To ulga, bo w niedzielę w Bawarii nastąpił koniec świata - przynajmniej dla CSU i jej zwolenników. To co wydawało się niemożliwe, stało się rzeczywistością (...) Skończyła się pewna era" - ocenia dziennik "Sueddeutsche Zeitung". "Der Tagesspiegel" pisze o emancypacji wyborców w Bawarii od CSU - partii, której rządy uczyniły z kraju rolniczego jeden z najprężniejszych landów Niemiec. "Wyborcy zachowali się jak dzieci, które dorosły i wprawdzie zawdzięczają starym rodzicom dobre wykształcenie, ale wreszcie chcą stanąć na własnych nogach" - komentuje "Tagesspiegel". "Dla kanclerz Angeli Merkel nie jest to miła wiadomość, bo dobry wynik chadecji w wyborach do Bundestagu był zawsze silnie związany z ponadprzeciętnymi osiągnięciami CSU" - ocenia berliński dziennik. W ocenie dziennika "Financial Times Deutschland" koniec "partyjnej monarchii" jest dobrym sygnałem dla Bawarii. "To ważny krok w kierunku demokratycznej normalności. Na dłuższą metę jest szkodliwe dla demokracji, jeśli jedno ugrupowanie dzięki swemu abonamentowi na władzę ustanawia partyjną monarchię i zachowuje się tak, jakby kraj należał do niej" - ocenia "FTD".