W Niemczech wypowiedzi minister sprawiedliwości traktuje się przede wszystkim jako chęć zwrócenia na siebie uwagi tuż przed wyborami. Tym razem jednak przesadziła, myśląc, że temat Iraku wpłynie pozytywnie na wyborcze wyniki SPD - bardzo negatywnych komentarzy bowiem nie brakuje. Jedynie kanclerz Gerhard Schroeder broni minister sprawiedliwości, zapowiadając, że dymisji nie będzie. A tego domaga się opozycja. CDU uważa, że wypowiedź Herty Daeubler-Gmelin to "niesłychany wybryk". Za odwołaniem minister jest również FDP. W Stanach Zjednoczonych wypowiedź członka gabinetu Schroedera przyjęto z oburzeniem. Rzecznik Białego Domu Ari Fleisher określił słowa Daeubler-Gmelin jako oburzające i niewybaczalne. Były szef senackiej komisji spraw zagranicznych oświadczyła wprost, że jako kanclerz, Schroeder zaszkodził stosunkom z USA w sposób, jaki niełatwo będzie naprawić. Jessie Helms dodał, że jeśli dotychczasowy kanclerz wygra wybory, a Berlin nie zajmie konstruktywnego stanowiska w sprawie Iraku, Waszyngton powinien rozważyć wycofanie swych oddziałów stacjonujących w Niemczech. Wcześniej pojawiły się jednak sygnały, że rząd niemiecki usiłuje nieco załagodzić sytuację. Szef dyplomacji Joshka Fisher spotkał się na chwilę z prezydentem Bushem w kuluarach Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Miał przekonywać o tym, że Niemcy pozostają bliskim sojusznikiem.