Jak poinformowali organizatorzy demonstracji, na wiec w miejscowości Dannenberg przybyło w sobotę 50 tysięcy osób, w tym rolnicy na kilkuset traktorach. Według policji demonstrantów było 20 tysięcy. To największy od ponad 33 lat protest antyatomowy w dolnosaksońskim regionie Wendland. Komentatorzy mówią nawet o "renesansie ruchu antyatomowego" w Niemczech. W sobotę protestowali zarówno ludzie młodzi, rodziny z dziećmi, jak i osoby starsze, uczestnicy protestów w latach 60. i 70. Powodem tak wielkiej mobilizacji przeciwników energii jądrowej jest niezadowolenie z polityki energetycznej chadecko-liberalnego rządu Angeli Merkel, który zdecydował o wydłużeniu okresu eksploatacji 17 niemieckich elektrowni atomowych. - Tą decyzją Merkel sprowokowała społeczeństwo i dziś ludzie dali na to odpowiedź - ocenił jeden z liderów partii Zielonych Juergen Trittin. Manifestacja na łąkach w okolicach Dannenbergu przebiegła pokojowo. Nie zabrakło na niej czołowych polityków partii Zielonych, a także Lewicy; jeden z liderów tego ugrupowania, szef frakcji Lewicy Gregor Gysi przyjechał na demonstrację traktorem. Uczestnikom protestu rozdawano banany; jak tłumaczyli organizatorzy, to symbol "bananowej republiki niemieckiej, w której rząd wysługuje się koncernom energetycznym". - Wygramy tę pokojową rewolucję - krzyczał ze sceny jeden z liderów organizacji Greenpeace Kumi Naidoo. Transport odpadów zabezpiecza ponad 16 tysięcy policjantów. Demonstranci próbowali w sobotę uniemożliwić przejazd pociągu wiozącego 120 ton odpadów radioaktywnych w pojemnikach Castor, wykopując żwir spod torów i obniżając ich poziom. W pobliżu i Dannenbergu doszło do starcia grupy 150 protestujących z policjantami, która użyła gazu pieprzowego i pałek. Wcześniej w Nadrenii-Palatynacie w pobliżu granicy francusko-niemieckiej w Berg demonstranci zablokowali tory. Pociąg został skierowany na inną trasę i przekroczył granicę w Kehl w Badenii-Wirtembergii. Późnym popołudniem pociąg, po kilkugodzinnym postoju, wyjechał z Kehl - przez most, do którego wcześniej przykuło się dwóch działaczy Greenpeace. Policja nie podjęła żadnych działań, a aktywistom nic się nie stało. Protestujących skrytykowała w sobotę kanclerz Merkel. Jak powiedziała na spotkaniu swej partii CDU w Bonn, wykopywanie żwiru spod torów wydaje się "pokojowym protestem, lecz w istocie stanowi czyn karalny". Zarzuciła partiom opozycyjnym, że nawołują do demonstracji przeciwko transportowi odpadów radioaktywnych, lecz gdy były przy władzy, nie zdołały rozwiązać problemu składowisk odpadów z elektrowni jądrowych. W Gorleben, dokąd zmierza pociąg z odpadami po przerobionym w La Hague we Francji niemieckim zużytym paliwie reaktorowym, znajduje się prowizoryczny magazyn tych odpadów. Tamtejsza kopalnia soli rozważana jest jako miejsce na ostateczne składowisko. W tym roku w Niemczech na nowo rozgorzał wielki spór o energię atomową w związku z decyzją rządu o wydłużeniu okresu eksploatacji elektrowni jądrowych średnio o 12 lat. W zeszłym tygodniu nowelizację ustawy w tej sprawie przyjął Bundestag. Dotychczasowe regulacje, przeforsowane w 2002 r. jeszcze przez rząd socjaldemokracji i Zielonych, przewidywały wyłączenie wszystkich reaktorów po 2021 r. Według sondaży większość Niemców opowiada się za dotrzymaniem tego harmonogramu. Rząd argumentuje, że wydłużenie okresu eksploatacji elektrowni atomowych to część jego nowej strategii energetycznej. Jej podstawowym założeniem jest rozwój energetyki opartej na źródłach odnawialnych, tak by w 2050 roku pokrywała ona 80 proc. zapotrzebowania na prąd. Energetyka atomowa i węglowa mają jedynie odgrywać rolę "technologii pomostowych". Jednak opozycja i organizacje ekologiczne zarzucają koalicji realizację interesów koncernów energetycznych i lobby atomowego.