W chwili zakończenia wojny w kryjówkach na terenie Niemiec - kopalniach, klasztorach i zamkowych piwnicach - znajdowało się pięć milionów dzieł sztuki zrabowanych, skonfiskowanych lub zakupionych po zaniżonych cenach na rozkaz Hitlera i innych przywódców nazistowskiego reżimu - czytamy w najnowszym wydaniu tygodnika, dostępnym od poniedziałku w kioskach. Odzyskane przedmioty zgromadzono w Monachium, gdzie zainstalowała się amerykańska placówka Central Collecting Point. Trafiły tutaj eksponaty przeznaczone do planowanego przez Hitlera muzeum sztuki w Linzu, zbiory marszałka Rzeszy Hermanna Goeringa i innych hitlerowskich dygnitarzy. W maju 1945 roku na dworcu w Berchtesgaden aliantom wpadły w ręce dwa pociągi wypełnione po brzegi dziełami sztuki zrabowanymi na polecenie Goeringa w podbitej przez Niemców Europie. Do 1950 roku Central Collecting Point oddał właścicielom i ich spadkobiercom 2,5 mln cennych przedmiotów. Amerykanie przekazali pozostałe zbiory władzom Bawarii, które z kolei oddały je niemieckiemu MSZ w Bonn. W 1966 roku Bundestag postanowił, że pozostałe dzieła sztuki trafią do niemieckich muzeów, rządowych rezydencji, w tym urzędu kanclerskiego i siedziby prezydenta, oraz do niemieckich ambasad. Ówczesny minister skarbu Werner Dollinger (CSU) publicznie ogłosił, że proces restytucji został ostatecznie zakończony. Centralne władze niemieckie mają obecnie na stanie około 20 tys. obrazów, cennych książek, monet i mebli pochodzących z niewyjaśnionych źródeł. Jak pisze "Der Spiegel", poważna szansa na uregulowanie problemu wojennych łupów pojawiła się w 1998 roku, gdy przedstawiciele 44 krajów na konferencji w Waszyngtonie zobowiązali się do poszukiwań i zwrotu zrabowanych dzieł sztuki. Ówczesny pełnomocnik niemieckiego rządu ds. kultury, minister stanu Michael Naumann mocno zaangażował się w sprawę zwrotu zbiorów. Naumann wezwał niemieckie muzea do zbadania pochodzenia eksponatów znajdujących się w ich zbiorach, jednak większość placówek zignorowała jego inicjatywę. Na jego apel odpowiedziała tylko fundacja pruskiego dziedzictwa - czytamy w wydawanym w Hamburgu tygodniku. Wśród niemieckich muzealników istnieją - pisze "Der Spiegel" - silne opory przeciwko restytucji. Gdy w 2006 roku strona niemiecka oddała spadkobierczyni dawnego właściciela wart 30 mln euro obraz ekspresjonisty Ernsta Ludwiga Kirchnera "Scena uliczna w Berlinie", szef związku niemieckich muzeów Michael Eissenhauer mówił o "łupieniu" niemieckich kolekcji. Od pięciu lat w Niemczech istnieje placówka badająca pochodzenie zrabowanych dzieł sztuki, dysponująca budżetem 2 mln euro rocznie i czterema pracownikami. Od swego powstania wdrożyła 84 projekty badawcze. Biorąc pod uwagę, że w Niemczech istnieje 6 300 muzeów, badania mogą trwać jeszcze kilkadziesiąt lat. "Der Spiegel" zarzuca niemieckim muzeom grę na czas i liczenie na zawodność ludzkiej pamięci. Ponad 600 rysunków i akwarel malarza Rudolfa von Alta, skonfiskowanych przez nazistowską partię NSDAP, od 1959 roku leży w dwóch pancernych szafach w galerii Graphische Sammlung w Monachium. Chociaż od dziesięcioleci powszechnie wiadomo, że kolekcja należała do żydowskich kupców z Wiednia, placówka zgodziła się na kontrolę pochodzenia tych dzieł sztuki dopiero dwa lata temu, gdy mająca siedzibę w Londynie Commission For Looted Art wystąpiła z roszczeniami. Na badania pochodzenia dzieł sztuki brakuje pieniędzy. "Der Spiegel" proponuje w związku z tym, by zamiast planowanego kolejnego muzeum wypędzeń Niemców sudeckich, które ma powstać w Bawarii za 30 mln euro, część pieniędzy przeznaczyć na poszukiwania właścicieli zrabowanych dzieł sztuki. Niemiecki tygodnik podaje przykład Austrii. W klasztorze pod Wiedniem odkryto po wojnie blisko 8,5 tys. dzieł sztuki zrabowanych żydowskim właścicielom. Tylko w 93 przypadkach udało się znaleźć spadkobierców. Pół wieku po zakończeniu wojny władze austriackie sprzedały eksponaty, a uzyskane pieniądze - 11 milionów euro - przeznaczono na pomoc dla ofiar wojny.