Domy publiczne to "bezwzględny biznes, który zapewne kierowany jest przez zorganizowane grupy przestępcze" - oświadczył minister sprawiedliwości landu Badenia-Wirtembergia Ulrich Goll. Jego zdaniem naiwnością jest uważać, że prostytucja to normalny zawód. - Nie mam nic przeciwko zwykłym domom publicznym, ale takie burdele z "flatrate" (ryczałtową stawką) godzą w godność człowieka. Nie możemy tolerować ich na gruncie naszego porządku prawnego - oświadczył minister. Po policyjnych nalotach zamknięto domy publiczne w Fellbach koło Stuttgartu oraz w Heidelbergu. Przeszukano również przybytki w Schoenefeld pod Berlinem oraz w Wuppertalu. W sumie policja skontrolowała 270 mężczyzn oraz 170 kobiet. W Fellbach zatrzymano 12 osób. Wobec 25-letniej kierowniczki domu publicznego oraz 25-letniego pracownika dyrekcji wydano nakazy aresztowania. Podstawą do przeprowadzenia akcji były podejrzenia, że właściciele przybytków unikają płacenia podatków oraz składek na ubezpieczenie społeczne oraz zatrudniają cudzoziemki bez koniecznych pozwoleń. W minionych tygodniach powstające w Niemczech domy publiczne stosujące tzw. flatrate budzą coraz więcej kontrowersji. Obowiązuje w nich zasada, że klient płaci jedną ryczałtową opłatę np. ok. 100 euro i może otrzymać dowolną liczbę usług seksualnych oraz korzystać z baru. Otwarty na początku czerwca tego roku nowy przybytek w Fellbach wywołał protesty społeczne i oskarżenia o poniżanie kobiet. Szeroka koalicja, złożona z polityków różnych opcji, organizacji broniących praw kobiet, stowarzyszenie mieszkańców Fellbach, kościołów, złożyła do prokuratury zawiadomienie przeciwko klubowi, zarzucając jego właścicielom wyzyskiwanie kobiet. W lipcu inicjatywa społeczna wystosowała list otwarty w tej sprawie do kanclerz Angeli Merkel oraz członków jej rządu z żądaniem zakazania uwłaczających kobietom praktyk, które prowadzą do zatarcia granicy między dobrowolnym uprawnianiem prostytucji a zmuszaniem do niej. W obronie tych przybytków stanęły jednak kobiety, które w nich pracują. W zeszłym tygodniu w dziennikach "Sueddeutsche Zeitung" i "Frankfurter Rundschau" zamieściły ogłoszenie, w którym zarzucają konserwatywnym politykom i organizacjom, że podsycają protesty społeczne, by doprowadzić do zaostrzenia przepisów regulujących prostytucję. - W tym całym sporze nie chodzi wcale o warunki pracy kobiet w domach publicznych, ale o moralną kampanię oraz znalezienie pretekstu do zaostrzenia przepisów, które i tak nie są dobre - powiedziała Juanita Henning, szefowa organizacji Dona Carmen. Według szacunków niemieckich władz prostytucją trudni się w kraju 400 tysięcy osób, głównie kobiet. Związek zawodowy Verdi ocenia obroty tego sektora na ok. 14,5 miliarda euro rocznie. Od 2002 r. w Niemczech prostytucja jest legalna. Osoby trudniące się nią opłacają podatek dochodowy i mają prawo do świadczeń.