Na konferencjach klimatycznych ONZ Niemcy cieszą się właściwie dobrą opinią. Niemcom udało się zredukować emisję gazów cieplarnianych w takim stopniu, jak żadnemu innemu krajowi przemysłowemu. Na farmach wiatrowych w całych Niemczech kręci się około 30 tys. turbin wiatrowych. Jednak przed zbliżającą się konferencją klimatyczną COP24 w Katowicach, Niemcy mogą poważnie stracić wizerunkowo. Powodem jest zbyt wysoki udział paliw kopalnych (40 proc.) w produkcji energii elektrycznej. Dlatego w ostatnich latach w Niemczech odnotowano ponowny wzrost emisji gazów cieplarnianych. Tym samym RFN nie uda się osiągnąć wyznaczonego celu, by do 2020 zredukować emisję gazów o 40 procent. Krytyka pod adresem Niemiec Już przed rokiem na konferencji klimatycznej ONZ w Bonn Niemcy znalazły się pod pręgierzem międzynarodowej krytyki z powodu zbyt dużego zużycia paliw kopalnych. I na pewno też z tego powodu od lata br. obraduje w Berlinie komisja węglowa, w skład której wchodzą politycy, ekonomiści oraz inni eksperci pracujący nad terminem całkowitej rezygnacji Niemiec z węgla. Stale podkreślano, że decyzja w tej sprawie zapadnie jeszcze przed konferencją klimatyczną w Katowicach, by przekonać obecnych na niej przedstawicieli 190 państw, że Niemcy nadal poważnie traktują zmiany klimatyczne. Okazuje się jednak, że z planu tego nic nie będzie. A jeśli wierzyć mediom, rząd Niemiec dał komisji czas jeszcze do stycznia, by mogła nanieść poprawki w wypracowanej dotąd koncepcji. Powodem jest najwidoczniej ostra krytyka ze strony premierów wschodnich landów Niemiec, gdzie prowadzona jest odkrywka szczególnie szkodliwego dla klimatu węgla brunatnego. Szefowie rządów Saksonii, Brandenburgii i Saksonii-Anhalt podkreślili w piśmie, które trafiło także do Urzędu Kanclerskiego, że komisji chodzi w pierwszym rzędzie o rezygnację z wydobycia węgla, ale nie dociera do niej fakt, że termin ten wiąże się z "koniecznością stworzenia przed tym porównywalnych i pewnych także w przyszłości miejsc pracy". Kopalnie odkrywkowe w tych landach zatrudniają obecnie 10 tys. ludzi. Merkel: "Ludzie potrzebują nadziei" Rząd z powagą potraktował obawy trzech premierów, którzy wchodzą jednocześnie w skład komisji węglowej. Ale kanclerz Angela Merkel, jak informują media, nie jest zadowolona z pracy komisji. Dwudziestu ośmiu jej członków chciało właściwie przedstawić raport końcowy w tym tygodniu, lecz teraz muszą jeszcze dodatkowo popracować. Merkel powiedziała w środę (21.11.18) w Bundestagu: "Nie chodzi o to, by ustalić jakieś terminy rezygnacji z węgla, lecz o to, by dać ludziom nadzieję, perspektywy na przygotowanie się do zmian strukturalnych". Innymi słowy chodzi o przeznaczenie większych środków finansowych na przygotowanie zastępczych miejsc pracy. W ub. czwartek (22.11.2018) minister gospodarki Peter Altmaier (CDU) oświadczył w Bundestagu: "Zadbamy o to, by w rezultacie w zagrożonych regionach nie ubyło, lecz przybyło miejsc pracy". Naciski obrońców środowiska Pracujący w komisji działacze na rzecz obrony środowiska widzą jednak ten problem całkiem inaczej. Również oni są za tym, by w regionach kryzysowych stworzyć nowe miejsca zatrudnienia, upierają się jednak przy jak najszybszym terminie rezygnacji z węgla. O możliwy termin prowadzono długie batalie nie tylko w łonie samej komisji, lecz i poza nią. Organizacje obrony środowiska myślały o roku 2030, ale dla krajów związkowych, gdzie działają kopalnie odkrywkowe, jest to dużo za wcześnie. W rezultacie Niemcy pojadą na COP24 bez konkretnej zapowiedzi nt. polityki węglowej. Nie oznacza to dobrego startu dla szefowej resortu ochrony środowiska Svenji Schulze (SPD), która po raz pierwszy w Katowicach będzie reprezentować Niemcy na konferencji klimatycznej ONZ.