Niemcy idą do urn. Jaka koalicja po wyborach?
42 partie startują w wyborach do Bundestagu, ale liczy się tylko siedem z nich. Najwięcej emocji budzi pytanie o trzecie miejsce.
Do ostatniej chwili Angela Merkel próbowała przekonać wyborców do swojej partii - CDU. Jeszcze w sobotę wieczorem była w swoim okręgu wyborczym nad Bałtykiem. Jej kontrkandydat z SPD Martin Schulz agitował niedaleko swojego rodzinnego miasta Wuerselen - w Akwizgranie. Liberałowie z FDP, Lewica, Zieloni i eurosceptyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) jeszcze raz przeczesali kraj w poszukiwaniu niezdecydowanych.
Teraz kolej na 61,5 mln wyborców. W tym roku jest ich o 400 tys. mniej niż w ostatnich wyborach 2013 roku. Przeciętny wyborca ma 52 lata, a jak wynika z danych Federalnego Urzędu Statystycznego - jedna trzecia uprawnionych do głosowania ma ponad 60 lat.
Wybierając Bundestag XIX kadencji, Niemcy mają do wyboru aż 42 partie. To o osiem więcej niż w wyborach przed czterema laty. Lokale wyborcze w 299 okręgach wyborczych są otwarte od 8 do 18. Nad prawidłowością głosowania w komisjach wyborczych czuwa 650 tys. osób. Pilnują m.in. czy każdy głosujący sam wchodzi do kabiny wyborczej. Nie można do niej zabrać nawet dzieci.
Nowością w ordynacji wyborczej jest zakaz robienia selfie, na których widoczna byłaby wypełniona karta do głosowania. Kto opublikuje takie zdjęcie, musi się liczyć z unieważnieniem swojego głosu, a nawet karą.
Tuż po zamknięciu lokali wyborczych ośrodki badania opinii publicznej mogą ujawnić pierwsze prognozy wyborcze. To na nie ze zniecierpliwieniem będą czekać politycy w Berlinie. Wszystkie partie, które mają szansę wejść do Bundestagu, zaprosiły gości na imprezy wyborcze. CDU, SPD i FDP - do swoich centrali. Lewica, Zieloni i AfD wynajęły do tego sale.
Dla polityków to jakby rozdanie świadectw. W sondażach wyborczych mogli wprawdzie na bieżąco śledzić swoje wyniki, ale kto wie? Zawsze możliwe są niespodzianki. Tym bardziej, że pewna część wyborców decyduje się dopiero w kabinie, przy której partii postawi krzyżyk.
Jedno już teraz jest pewne: CDU i CSU będą ponownie najsilniejszą partią, ale z wyraźnymi stratami w porównaniu z 2013, kiedy Unia zdobyła 41,5 proc. głosów. W ostatnich sondażach miała wynik o 5 proc. gorszy. Strat może doznać także socjaldemokracja. Przed czterema laty SPD zdobyła 25,7 proc. głosów, a w 2009 tylko 23 proc.
Z mniejszych partii w 2013 roku w Bundestagu znalazły się tylko Lewica i Zieloni. Każda z nich zdobyła po 8 proc. głosów. FDP i AfD nie udało się przekroczyć progu wyborczego. Dla liberałów była to historyczna porażka; po raz pierwszy od czasu powstania Republiki Federalnej Niemiec partia ta nie weszła do Bundestagu. W tym roku ugrupowanie ma szansę na wielki "comeback". Wszystko wskazuje na to, że do parlamentu wejdzie także skrajnie konserwatywna AfD.
Z siedmioma partiami trudniej będzie o koalicję. Obok kontynuacji wielkiej koalicji z CDU, CSU i SPD możliwy jest także sojusz Unii z FDP i Zielonymi, czyli tzw. koalicja Jamajki. Program tych partii jest jednak tak bardzo oddalony od siebie, że utworzenie wspólnego rządu może okazać się zbyt trudne.
Najwięcej chyba emocji wzbudza pytanie, która z mniejszych partii uzyska najlepszy wynik i zajmie trzecie miejsce. W ostatnich sondażach FDP, Zieloni, Lewica i AfD plasowały się bardzo blisko siebie, osiągając po 8-10 procent. W większości sondaży prowadziła Lewica lub AfD.
Niezależnie od tego jaki wynik uzyska populistyczna AfD, Urząd Ochrony Konstytucji będzie ją miał na oku. - Generalnie partia ta nie jest ekstremistyczna - powiedział krótko przed wyborami minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière. Niemiecki kontrwywiad będzie jednak śledził, "czy skrajni prawicowcy opanują tę partię".
Sabine Kinkartz / Katarzyna Domagała