"Prezydent powinien przejść do ofensywy i szybko wyłożyć fakty na stół. Jeśli tego nie potrafi, to właściwie powinien zastanowić się nad tym, czy może być wzorem dla Niemców" - oceniła w weekend w telewizji ARD sekretarz generalna opozycyjnej socjaldemokracji Andrea Nahles. Zdaniem Steffi Lemke z Zielonych w całej aferze nie chodzi tylko o to, czy Wulff osobiście wyjaśni stawiane mu zarzuty, ale czy jego działania były w ogóle zgodne z prawem. Zarzuty wobec prezydenta RFN dotyczą czasu, gdy był on premierem landu Dolna Saksonia. Przed tygodniem dziennik "Bild" ujawnił, że w 2008 roku Wulff miał razem ze swoją małżonką pożyczyć od żony przedsiębiorcy Egona Geerkensa 500 tysięcy euro na zakup domu. Gdy w lutym 2010 roku frakcja Zielonych w parlamencie Dolnej Saksonii zapytała ówczesnego premiera landu, czy wiążą go jakieś interesy z Geerkensem, Wulff nie wspomniał o korzystnym kredycie. Po rewelacjach "Bilda" opozycja zarzuciła Wulffowi, że wprowadził parlamentarzystów w błąd, zatajając sprawę pożyczki. Rzecznik prezydenta Niemiec Olaf Glaeseker tłumaczył, że zapytanie frakcji Zielonych dotyczyło jedynie relacji natury biznesowej z przedsiębiorcą Geerkensem, a tymczasem pożyczkę Wulff zaciągnął od żony biznesmena, a pieniądze pochodziły z jej prywatnego majątku. Sam prezydent wyraził ubolewanie z powodu "mylnego wrażenia", jakie mogło wywołać jego zachowanie. Przyznał, że powinien był wspomnieć o kredycie. Udostępnił również do wglądu dokumenty dotyczące pożyczki od Edith Geerkens, a w niedzielę opublikował nawet listę swoich urlopów, spędzonych w posiadłościach przyjaciół, za które Wulffowie nie zapłacili ani centa. Skrucha nie przekonuje jednak krytyków prezydenta. Tygodnik "Der Spiegel", który poświęca aferze wokół Wulffa artykuł tytułowy, ogłosił na okładce najnowszego wydania: "Niewłaściwy prezydent". Według informacji tygodnika pieniądze, które pożyczył Wulff, pochodziły w rzeczywistości od samego biznesmena Egona Gerkensa, a nie z majątku jego żony. To Geerkens negocjował warunki kredytu, a pożyczka dla ówczesnego premiera Dolnej Saksonii była dla niego lokatą korzystniejszą niż złożenie pieniędzy w banku. "Spiegel" pyta, czy dla Niemców możliwe do zaakceptowania będzie to, że jako premier landu dzisiejszy prezydent federalny wprowadził w błąd parlament Dolnej Saksonii. "Prezydent federalny musi być moralną instancją" - podkreśla "Spiegel". Według tygodnika Wulff ma "skłonności do luksusu", stąd jego kłopoty. Niemieccy komentatorzy oceniają też, że aktualne problemy prezydenta RFN są w istocie problemem chadecko-liberalnej koalicji rządzącej i kanclerz Angeli Merkel. To dzięki ich poparciu Wulff objął funkcję głowy państwa. "Afera wybuchła akurat w czasie, gdy rząd federalny chce zobowiązać całą Europę do poważnej polityki w sprawie zadłużenia państwa. Jednocześnie oszukuje się w sprawie wielkiego kredytu, zaciągniętego przez głowę państwa. W ten sposób łatwo można stać się obiektem drwin dla całego świata. W każdym razie nie służy to niemieckiej wiarygodności" - ocenia "Spiegel". Media przypominają, że poprzedni prezydent Horst Koehler, także popierany przez chadecko-liberalną koalicję, nieoczekiwanie zrezygnował ze stanowiska w maju 2010 r. w obliczu krytyki, jaką wywołała jego wypowiedź o Afganistanie. "Gdyby teraz skompromitowany Wulff też musiał ustąpić, urząd prezydenta by tego nie wytrzymał" - ocenia "Sueddeutsche Zeitung". Część komentatorów stawia też pytanie o uczciwość niemieckich polityków, przypominając niedawny skandal z plagiatem w pracy doktorskiej byłego ministra obrony Karla-Theodora zu Guttenberga czy też aferę z "czarnymi kontami" partii CDU, która jest plamą na autorytecie byłego kanclerza Niemiec Helmuta Kohla.