Huragan Maria, który we wrześniu 2017 r. spustoszył wyspę, był największą od 90 lat klęską żywiołową w zamieszkanym przez 3,4 mln ludzi Portoryko. Wiatr wiał z prędkością 250 km na godzinę. Huragan, czwartej kategorii w pięciostopniowej skali Saffira-Simpsona, całkowicie zniszczył system energetyczny oraz sieć telekomunikacyjną, zdezorganizował dostawy żywności, wody pitnej i paliw na całej wyspie. Początkowo podawano, że zginęły 64 osoby. Końcowy raport rządowy informował szacunkowo o 1400 zabitych. Według specjalistów z Milken Institute School of Public Health z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona (GWU), oficjalny bilans ofiar został zaniżony, ponieważ lekarzy portorykańskich nie przeszkolono, w jaki sposób wystawiać świadectwa zgonu po klęsce żywiołowej. Od września 2017 r. do lutego 2018 r. na wyspie odnotowano ogólny wzrost zgonów w porównaniu do ich liczby z analogicznego okresu rok wcześniej - poinformowała dziekan Szkoły Zdrowia Publicznego w GWU Lynn Goldman. Przypuszcza ona, że władze zaakceptują obliczenia Instytutu Milkena jako oficjalny bilans huraganu. Badanie wykazało, że stopa śmiertelności na Portoryko stopniowo malała od 2010 r., ale wzrosła gwałtownie po huraganie Maria. Około 40 proc. portorykańskich gmin odnotowało znacząco wyższą liczbę zgonów w ciągu sześciu miesięcy po huraganie. W większości były to gminy położone w rejonach północno-wschodnim i południowo-zachodnim wyspy. Zdaniem badaczy, ryzyko zgonu w przypadku osób żyjących w ubogich gminach było o 45 proc. wyższe, podobnie w przypadku ponad 65-letnich mężczyzn. Naukowcy stwierdzili również, że władze Portoryko nie dały lekarzom i innym pracownikom resortu zdrowia wskazówek, jak dokumentować zgony związane z klęską żywiołową. Dlatego niechętnie rejestrowano zgony jako wynikłe z takich okoliczności - napisano w raporcie. Portoryko to państwo stowarzyszone ze Stanami Zjednoczonymi.