Chociaż Polska skrytykowała Niemcy za nielegalne składowanie odpadów przez niemieckie firmy na polskim terytorium, śmieci nadal napływają, a Niemcy, pionier w UE w dziedzinie segregacji odpadów, jak dotąd nie podjęły starań, by to zmienić - pisze w piątek portal RND. - Gdy chodzi o prawo i porządek Niemcy (...) lubią być w czołówce Unii Europejskiej. Ale kiedy pojawiają się problemy, od poczucia porządku często silniejsza staje się biurokracja - stwierdza komentator portalu Jan Emendoerfer. Nielegalne składowiska w Polsce - Tę sytuację widać teraz w toczącym się od 2015 roku sporze z Polską dotyczącym nielegalnego składowania niemieckich odpadów na polskim terytorium i dalszej odmowy przyjęcia ich z powrotem przez Niemcy - zauważa publicysta. Już w 2015 roku polskie władze odkryły, że przedsiębiorstwo z Saksonii nielegalnie składowało w Polsce żużel cynkowy. - To nie była kwestia trzech czy czterech ciężarówek, ale tysięcy ton. Polska krytykuje ten i sześć innych takich przypadków o podobnej skali w liście do federalnej minister środowiska Svenji Schulze i żąda odebrania odpadów - zaznacza Emendoerfer. 26 lipca polski wiceminister środowiska Jacek Ozdoba wysłał do Shulze list, w którym wymieniał kilka przykładów nielegalnego składowania odpadów niemieckich firm w Polsce i powołując się na prawo unijne wskazywał na brak podstaw do odmowy przyjęcia tych odpadów z powrotem przez Niemcy - przypomina RND. Dodaje, że federalne ministerstwo środowiska nie potwierdziło jeszcze otrzymania tego pisma. - To, co szczególnie denerwuje urzędującego w Warszawie odpowiednika Schulze to fakt, że problem jest przeciągany od lat - podkreśla Emendoerfer. Opisuje, że podczas wymiany niezliczonej korespondencji Polska była odsyłana od jednego do drugiego urzędu. W 2020 roku ministerstwo środowiska RFN stwierdziło, że ze względu na federalny ustrój państwa, za problem odpowiedzialne są władze niemieckich krajów związkowych. One z kolei nie sprowadzają odpadów z powrotem do Niemiec, w zastępstwie firm-trucicieli i na ich koszt, ponieważ w wielu takich sprawach toczą się wszczęte przez te firmy postępowania odwoławcze. Publicysta zaznacza, że "od 2015 roku nic się nie zmieniło; niemieckie odpady, w tym gips, plastik i szkło, nadal trafiają do Polski, a Niemcy - pionier UE w dziedzinie segregacji odpadów - jak dotąd nie podjęły żadnych starań, by to zmienić". "Berlin jest obojętny" - Rząd federalny mógłby najpierw sprowadzić odpady z Polski na własny koszt, a następnie ściągnąć pieniądze od trucicieli. To byłby nieprzyjemny krok, ale dzięki temu Warszawa nie miałaby wrażenia, że Berlin jest obojętny - konkluduje Emendoerfer. RND opisuje jako przykład problemu jedną z firm z Saksonii, która nielegalnie przewiozła do Polski 45 tys. ton żużla cynkowego. Po interwencji strony polskiej, regionalne władze tego landu zobowiązały się odebrać odpady w zastępstwie i na koszt producenta. Firma, która jest obecnie w stanie likwidacji, odwołała się jednak od tej decyzji do sądu. Władze Saksonii przekazały więc, że do czasu prawomocnego orzeczenia nie będą w stanie podjąć w tej sprawie żadnych działań. - Wiceminister środowiska Ozdoba przyznaje, że w nielegalnych operacjach składowania odpadów brały udział także polskie firmy, ale w liście do Schulze twierdzi, że "odpady zostały wytworzone w Niemczech" i że to "niemieckie podmioty" wysyłały odpady do "nieuprawnionych odbiorców w Polsce". Nie sprawdzono, czy odbiorcy byli w stanie zagospodarować odpady w sposób przyjazny dla środowiska - zaznacza portal. - Mamy nadzieję, że nacisk medialny na niemieckie urzędy przyczyni się do pomyślnego rozwiązania tego poważnego problemu - skomentował ukazanie się publikacji rzecznik ambasady RP w Berlinie Dariusz Pawłoś.