Testy przeprowadzone przez Amerykanów wykazały, że w dwóch głowicach były resztki sarinu, a w pozostałych nie znaleziono żadnych substancji chemicznych - donosi niemiecka agencja dpa. Według dowództwa sił USA w Bagdadzie, nawet głowice z resztkami sarinu, gdyby dostały się w ręce rebeliantów, nie stanowiłyby większego zagrożenia "z powodu skorodowania i niewielkiej ilości środka bojowego". Amunicja ta jest pozostałością wojny iracko-irańskiej (1980-1988). Wiceminister obrony, Janusz Zemke, tak skomentował depesze agencyjne: - W doniesieniach agencji zagranicznych jest sformułowanie, że głowice z resztkami sarinu nie stanowiłyby większego zagrożenia, czyli że jednak zagrożenie stanowiły, na szczęście mniejsze. - Tu nie chodzi o to, żeby te głowice były sprawne - zaznaczył Zemke. Jego zdaniem, choć same głowice nie stanowią dziś zagrożenia, to "cały problem polega na tym, żeby gazy (które znajdują się w głowicach -red.) nie dostały się w ręce np. terrorystów". Polacy znaleźli kilkanaście głowic bojowych. Szef MON, Jerzy Szmajdziński, informował wcześniej na specjalnej konferencji prasowej, że zawierają one m. in. cyklosarin, czyli gaz bojowy o wiele bardziej zabójczy niż sarin, użyty przed laty w tokijskim metrze. Oprócz rakiet, w ręce Polaków trafiły też pociski moździerzowe kalibru 82 milimetry. O samej operacji przechwycenia broni minister Szmajdziński mówił niechętnie: - To była długa, żmudna operacyjna dłubanina. Broń znaleziono w miejscu kompletnie niewyglądającym na magazyn. Więcej szczegółów ujawnił dziś dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum - Południe gen. Mieczysław Bieniek. Według niego, znalezienie pocisków było możliwe dzięki kombinacji działań wywiadowczych, rozpoznawczych i współpracy z miejscową ludnością, która widziała, gdzie te pociski są chowane. - To są informacje, za które musieliśmy płacić. Na tej podstawie odpowiednio zabezpieczeni żołnierze przeszukiwali teren - poinformował generał. Jak ujawniło dowództwo WSI, oficerowie wszystkie głowice kupili. Zapłacili gotówką najpierw za dwie, a gdy potwierdzono, że to broń chemiczna, za pozostałych 17 pocisków. Szef WSI, gen. Marek Dukaczewski, nie chciał jednak ujawnić, za ile, gdzie i z kim dokonano transakcji. - Kupiliśmy od tych, którzy wiedzieli, gdzie te pociski się znajdują - powiedział jedynie. Gen. Bieniek przyznał, że takich pocisków może być więcej. - Nie wykluczamy tego. W pewnej odległości od naszych baz mogą być miejsca przechowywania i składowania takiej broni. Generał dodał też, że miejscowa ludność miała propozycje od terrorystów z rejonu Faludży, aby odsprzedać im wszelką możliwą broń, jaka się zachowała z czasów Saddama Husajna. Marek Dukaczewski zapowiedział, że wystąpi do ministra obrony o awanse, nagrody, a być może także odznaczenia dla "kilku oficerów", którzy brali udział w przejęciu broni chemicznej w Iraku. Znalezione przez Polaków pociski z gazem bojowym mogą zostać wykorzystane jako dowód podczas mającego się rozpocząć za kilka miesięcy procesu Saddama Husajna. Zobacz także: IRAK - raport specjalny