Wiem, że zanim przystępujesz do malowania, fotografujesz wybrany temat. Nie sądzisz, że zrobienie zdjęcia telefonem komórkowym i skopiowanie go na płótno może być po prostu łatwe? Po pierwsze, zdjęcie jest tylko wyjściem do obrazu, a nie jego końcowym wyglądem. Więc pojęcie kopiowania na płótno jest bezsensowne. Ja mam na myśli proces tworzenia. Na ulicę trzeba zabrać sztalugi, trzeba obserwować zmieniające się światło, trzeba być cierpliwym, bo obiekt nie pozostaje tam, gdzie chciałbyś, żeby pozostał. Umiałbyś tak pracować? Oczywiście. Przecież każdy zaczyna od pleneru w swoim kształceniu się. Ale mamy XXI wiek i normalne jest, że korzysta się z osiągnięć techniki. Nie ma w tym nic złego. Camera obscura jest prototypem aparatu i była używana przez artystów już od renesansu. Czy widzisz w tym coś złego? To ja nadal maluję obraz i to ja kształtuję na płótnie jego klimat. Wszystko, co przekazuję, jest wynikiem mojej obserwacji natury, czyli mojego otoczenia lub mojej wiedzy na jej temat. Jaki jest więc związek twojego malarstwa z fotografią? Proces powstawania obrazu jest prawie zawsze identyczny. Nie maluję z natury. Ten aspekt mnie w ogóle nie interesuje. Zdarza się, że wykorzystuję zdjęcie lub jego fragment nie mojego autorstwa. Teraz pracuję właśnie nad serią obrazów związanych z dziećmi. Poruszam tutaj temat przemocy i głodu głównie w krajach trzeciego świata. Byłem zaangażowany w różne akcje charytatywne, być może dlatego realizuję teraz obrazy związane z Afryką... Ubolewam nad tym, że fizycznie nie jest możliwe wykonanie zdjęć przeze mnie tam, na miejscu. Kim jeszcze są bohaterowie twoich zdjęć? Są to osoby, które znam, z którymi się przyjaźnię lub które w jakiś sposób, bezpośredni lub pośredni, wpłynęły na moje życie, ale także bezimienne, które mijam codziennie. Często także przedstawiam siebie na swoich obrazach. Po przyjeździe do Irlandii robiłeś różne rzeczy. Ogrodnictwo, praca w sklepie. Dzisiaj żyjesz ze swojej sztuki. Czy to dzięki zwycięstwu w renomowanym konkursie? Myślę, że złożyło się na to wiele różnych rzeczy. Irish Art Award jest niezależna od jakichkolwiek organizacji, marszandów, krytyków. Jest ona przyznawana przez artystów i dla artystów. Co za tym idzie, miała wielu przeciwników. Środowiska artystyczne wszędzie działają w podobny sposób, często na zasadzie złożonych układów. Nagroda ta dała mi szansę poznania ciekawych i znanych artystów, przede wszystkim Briana Maguire'a. Wygrana w konkursie to także duży zastrzyk finansowy. W jaki sposób balansujesz pomiędzy komercją - tym, co się sprzedaje - a własnymi ambicjami i wizjami, które nie zawsze mogą iść w parze z sukcesem finansowym? Jestem idealistą i wierzę, że mój sposób odbierania świata nie jest całkowicie odizolowany i odnajduję odbiorców bez potrzeby wpisywania się w tak zwaną komercję. Nie zawsze idzie to w parze z sukcesem finansowym, ale nie jestem osobą, która lubi narzekać. Obserwuję różne nurty i mody w sztuce współczesnej, ale i tak realizuję własne pomysły, we własnej interpretacji. Czy wiesz, kto jest odbiorcą twojej sztuki? Obraz to nie produkt, którego zawartość, opakowanie i marketing kierowane są do konkretnego odbiorcy. Sztuka jest dla każdego, kto nawet minimalnie jest nią zainteresowany lub pragnie doznać czegoś wcześniej nieznanego. Moje obrazy najczęściej kupują osoby prywatne, raczej mali kolekcjonerzy lub osoby, którym po prostu konkretny obraz z wystawy bardzo się spodobał. Kilka moich prac trafiło do dużych i znanych kolekcji, a ostatnio trzy obrazy do Mason Hayes Curran Collection, jeden do Dublin Public Works Collection i kolejne trzy do Max-Steven Grossman Collection. Moje malarstwo jest też w kolekcji miasta Dublina. Według najnowszych danych, Polacy tylko w pierwszej połowie tego roku wydali na sztukę 35 mln zł. 93 procent z tej kwoty poszło na malarstwo. Może to dobry czas dla Ciebie, żeby wrócić do Polski? To nie powody materialne mną kierowały, kiedy wyjeżdżałem z Polski. Przywiązuję się do ludzi, nie do miejsc. Ja ogólnie nie planuję za dużo, nie umiem powiedzieć, gdzie będę i co będę robił za rok lub za dziesięć lat. Z chęcią zrobiłbym wystawę w kraju, ale myślę, że to temat jeszcze nie na dziś, bo nie znam w ogóle rynku sztuki w Polsce, więc dzisiaj dojście do ciekawych galerii jest raczej niemożliwe. Poza tym kontakt z galeriami ograniczony tylko do poczty internetowej nie należy do najlepszych. Pamiętaj, że każda z nich dostaje po kilkadziesiąt maili dziennie i to normalne, że duża ich część nie jest nawet czytana. Rozmawiałem kiedyś z popularnym malarzem z Irladnii Północnej, Terrym Bradleyem. On odniósł wielki sukces komercyjny, ale cierpi na tym jego życie prywatne, rodzinne. Bardzo często pracuje w nocy i odcina się od rzeczywistości. Jak ty pracujesz? Dość systematycznie. Jeden z pokoi w domu w Dublinie zamieniłem na studio. Wstaję rano i maluję. Z przerwami oczywiście. Nie szukam inspiracji poprzez alkohol czy narkotyki, ale nie mam nic przeciwko nim. Każdy ma swoje własne sposoby. Nie znałem twórczości Terry'ego. Mogę tylko powiedzieć, że gratuluję sukcesu komercyjnego, ale to na tyle. Kolejna twoja wystawa odbędzie sie w Alley Arts Centre w Strabane w Irlandii Północnej. Jak udało się ją zorganizować? Do Strabane wysłałem swoje zgłoszenie około pół roku temu. Zostało zaakceptowane. Ważnym atutem okazała się duża przestrzeń dwóch pomieszczeń galerii. Pozwala ona na pokazanie kilku moich pomysłów dużego formatu, płócien około 150 x 150 cm. Tak więc będzie to efekt mojej rocznej pracy. Tydzień przed wystawą będę podejmował decyzję, które obrazy pokażę, a które nie. A w jakich kolorach namalowałbyś swoją przyszłość? Zostawiłbym białe płótno. Rozmawiał: Jakub Świderek Bartosz Kolata urodził się w 1979 roku w Toruniu, gdzie ukończył toruński Wydział Sztuk Pięknych. W Dublinie mieszka od 2005 roku. Swoje obrazy wystawiał m.in. na Węgrzech, w Estonii, Holandii, Irlandii i Kolumbii. Jest zdobywcą pierwszej nagrody w konkursie Irish Art Award 2007. Zobacz obrazy artysty na wystawie w Alley Arts Centre w Strabane. Otwarcie: 14 listopada 2008 r. Ekspozycję będzie można zobaczyć do 5 grudnia.